John
Budzę się
z okropnym bólem głowy. Na ćwiczeniach wiele razy obrywałem, raz nawet
wylądowałem w szpitalu, tak mnie chłopaki sprały. Ale to było tak dawno, że już
zapomniałem o bólu. Mogę nawet powiedzieć, że wtedy byłem przyzwyczajony,
ciągle miałem jakieś rozcięcia, siniaki, guzy, czasem nawet złamania. Ale tak
było ze wszystkimi i nie było się czym przejmować.
Teraz
czuję, jakby ktoś raz za razem uderzał mnie młotkiem w głowę. Jedna fala bólu
przechodzi, nadchodzi następna. Otwieram oczy, ale cały czas jest ciemno. Za to
migają mi jakieś ciemne kropeczki. Musiałem nieźle dostać. Zamykam je z
powrotem i próbuję się skoncentrować.
Co się
właściwie stało? Przypominam sobie, że szedłem po patyki na ognisko. Więc
dlaczego nie dotarłem z powrotem? Gdzie ja tak w ogóle jestem? Jak się tu
znalazłem?
Swędzi
mnie nos, więc odruchowo podnoszę rękę, żeby się podrapać. Nie, chwila, próbuję
podnieść rękę, ale nie mogę się poruszyć. Gwałtownie otwieram oczy, mrugam
kilka razy, aby się pozbyć tych mroczków i kiedy już widzę w miarę normalnie,
zauważam, że siedzę i jestem przywiązany do drzewa.
Szarpię
się, próbuję się wyswobodzić, ale to nic nie daje. Tylko ranię sobie nadgarstki.
Jak to możliwe, że dałem się tak urządzić? Zastanawiam się, czy powinienem
zacząć krzyczeć. Nie wiem, jak daleko od obozu jestem, ani czy ten ktoś, kto związał,
jest sam. Może bezpieczniej będzie się powstrzymać i udawać, że wciąż jestem
nieprzytomny.
Nagle
słyszę jakiś szelest, więc natychmiast zamykam oczy. Pora wprowadzić mój plan w
życie.
Ktoś
trąca mnie w ramię, najpierw delikatnie, potem coraz mocniej. Gdybym spał, już
dawno bym się obudził. Niech myśli, że dalej jestem nieprzytomny.
- Obudź
się śpiąca królewno – słyszę delikatny, kobiecy głos. Dziewczyna? Dziewczyna
mnie tak załatwiła? Nie, na pewno musi być w pobliżu ktoś jeszcze. Natychmiast
karcę się w myślach. Sprawca całego tego bałaganu, osoba przez którą tu jestem,
Rosabelle, też jest kobietą. To nie ma nic do rzeczy.
- Otwórz
oczy, uparciuchu. Wiem, że udajesz – mówi dalej ten sam głos. Czuję, że palcami
rozwiera mi powieki. – No już. Nie mamy tyle czasu.
Widzę
przed sobą jej twarz. Jest owalna, z delikatnie zarysowanymi kośćmi jarzmowymi.
Ma mały, lekko zgarbiony nos, zupełnie jakby kiedyś go złamała. Oczy ma
osadzone tak głęboko, że rzęsami niemalże dotyka brwi. Jej oczy to mieszanka
wszystkich możliwych kolorów, chociaż może to kwestia światła. Mała czarna
źrenica, a dookoła niej eksplozja barw: od zieleni, żółci, przez niebieski, aż
po brązowy. Na nosie ma mnóstwo piegów, a im bliżej uszu, tym jest ich mniej.
Jej rzęsy i brwi są tak jasne, że prawie ich nie widać, ale usta ma pełne i
czerwone.
Mrugam
kilka razy i próbuje spojrzeć na nią inaczej; jak na kogoś, kto mnie ogłuszył i
uwięził. Ale nie bardzo mi się to udaje. Dziewczyna odsunęła się ode mnie, więc
mogę teraz patrzeć na całość jej sylwetki. Jest szczupła i dość wysoka. Ma
długie blond włosy, związane w kucyk niemal na czubku głowy. Jest idealna.
Przyłapuję się na tej myśli, która wcale mi się nie podoba. Od kiedy to myślę
tak o jakiejkolwiek kobiecie?
Przyglądam
jej się jeszcze dokładniej i zauważam kurz i pot na jej twarzy, brud za
paznokciami, poszarzałe, splątane włosy i poplamione, podarte w niektórych
miejscach ubrania. Widzę też drobne i większe zadrapania i skaleczenia na jej
skórze.
Przez
głowę przelatują mi setki myśli. Kim ona jest? Co robi w puszczy zupełnie sama?
A może to tylko pułapka? Może gdzieś w tym gąszczu czają się jej wspólnicy?
Dopiero
teraz zauważam jak daleko od obozu musimy być. Nie ma śladu po polanie, ani
nawet przerzedzeniu drzew. Jesteśmy w całkowitych chaszczach, drzewo na
drzewie, a tam, gdzie już się żadne nie zmieściło, matka natura naupychała
wszelkiego rodzaju krzaków, pnączy, cierni i innych badyli. Dziwi mnie, że
dziewczyna miała mnie jak przywiązać, bo cała ziemia jest zarośnięta.
Powracają
wcześniejsze pytania, a do nich dołączają się nowe. Skąd się tu wzięła? Czyżby
mieszkała w lesie? A jeśli tak, to dlaczego? Głowa mi pęka. Zamykam oczy, żeby
trochę ochłonąć, ale istota przede mną opatrznie rozumie tę czynność i
natychmiast mówi:
- Jeszcze
ci mało? Spałeś ponad dzień. – Gwałtownie rozwieram powieki.
- Co? –
pytam głupio. I kiedy już się odezwałem, nie mogę powstrzymać lawiny pytań. –
Kim jesteś? Co tu robisz? Co ja tu robię? Dlaczego mnie przywiązałaś? Dlaczego
boli mnie głowa?
- Nie
znam odpowiedzi na wszystkie pytania – odpowiada. Uśmiecha się delikatnie i
kręci głową. Zapada niezręczna cisza. Nie wiem, dlaczego nie chce mi nic
powiedzieć. Drażni mnie to, że muszę się o wszystko dopytywać.
Mrużę
oczy i zaciskam zęby, żeby nie wybuchnąć. Nie chcę dawać jej powodów do
zdenerwowania. Akurat teraz to ja jestem na przegranej pozycji.
- Masz
może wodę? – Przerywam ciszę. Oddala się na parę sekund, po czym wraca z
plastikową butelką, w której znajdują się może ze trzy łyki życiodajnej cieczy.
- Tylko
tyle mi zostało – mówi – ale możesz wypić wszystko, jakoś sobie poradzę. –
Dziwię się, że jest dla mnie taka dobra. Przecież mnie ogłuszyła i przywiązała
do drzewa. A może tylko próbuje uśpić moją czujność? Jeśli tak, to nie
zamierzam dać się nabrać. Ale na razie niech myśli, że jeszcze jej nie
rozpracowałem.
Biorę duży
łyk, tak, żeby jeszcze trochę zostało i oddaję dziewczynie. Patrzy na mnie z
lekkim zdziwieniem, zupełnie jakby myślała, że nie mam serca.
- Jestem
Melody – mówi. Teraz to ja rozszerzam oczy i mało brakuje, a rozdziawiłbym
buzię. Nie potrafię jej rozgryźć. Może gdybym miał więcej do czynienia z
kobietami… A przecież przez całe życie obracałem się wśród mężczyzn. Jedyną
osobą płci przeciwnej była moja mama, ale ona zdążyła odejść, zanim dobrze ją
poznałem. Zresztą jej zachowania nie musiałem przewidywać, ufałem jej. Na
wspomnienie mamy, czuję wilgoć w oczach. Mrugam kilka razy, żeby się nie
rozpłakać. Dziewczyna nawet jeśli to zauważa, nie daje tego po sobie poznać. –
Nie musisz się mnie bać – mówi zamiast tego. – Możesz mi zaufać.
Prycham
ze złością. Naprawdę jest taka naiwna? Naprawdę myśli, że jak mi się przedstawi
i poczęstuje wodą, to już będzie moja przyjaciółką?
- No
pewnie. – Nie potrafię się już dłużej powstrzymać. – Przywaliłaś mi czymś w
łeb, porwałaś i przywiązałaś do drzewa. Niby jak mam ci zaufać?
Oczy
Melody przypominają dwa spodki. Gwałtownie
kręci głową, a potem wybucha śmiechem. Patrzę na nią, nic nie rozumiejąc.
-
Przepraszam – mówi – przepraszam, na śmierć o tym zapomniałam. – Spoglądam na
nią jak na idiotkę. Zapomniała, że mnie uwięziła? Uspokaja się i całkowicie
poważnie oświadcza:
- Ja ci
tego nie zrobiłam. Ja cię tu tylko znalazłam i pomyślałam, że z tobą zostanę,
bo może będziesz potrzebował pomocy.
-
Słucham? – Nie chce mi się w to wierzyć.
- Mówię
prawdę. Zaraz cie rozwiążę, tylko obiecaj, że nie uciekniesz. – Coraz bardziej
mnie zaskakuje.
- Co?
Dlaczego?
- Jesteś
żołnierzem, prawda?
- Ymm…
tak. –Nie jestem pewien, czy powinienem cokolwiek o sobie mówić, ale coś w jej
spojrzeniu sprawia, że nie potrafię skłamać.
- Macie
tu niedaleko jakiś obóz? – Kiwam głową.
- Może to
dziwnie zabrzmi, bo nawet cię nie znam, ale potrzebuję cię.
Niech Zmartwychwstały Chrystus napełni Wasze serca miłością i pokojem.
Niech wnosi w codzienne życie pokój, radość i nadzieję
oraz hojnie błogosławi na każdy dzień.
Wesołego Alleluja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz