JOHN
Richard dał nam wybór. Dopiero po krótkiej
sprzeczce z nim, zrozumiałem, o co chodzi. Możemy nie wrócić. To chciał nam
powiedzieć. Więc dał nam możliwość decydowania. Przekaz był jasny. To twoje
życie, możesz z nim zrobić, co chcesz. A czego ja chcę?
Zostać w lesie z przyjaciółmi i szukać zabójcy
mojego prezydenta czy wrócić do kraju, w którym ktoś inny zajął moje miejsce?
Przecież jeśli wrócę, będę musiał zaczynać wszystko od nowa. Nie będę już
gwardzistą. Nie było mnie tam przez kilka dni, ale to wystarczy. Nowa władza,
nowy system. Nic nie wiem o tym nowym świecie, który się tam tworzy.
Muszę zostać.
Nie mam tam rodziny, moi przyjaciele są tutaj.
Mam zawrócić do niczego? Nie.
Zostaję.
Idę do namiotu Richarda. Jest odwrócony do mnie
tyłem.
- Dziękuję – mówię stając w progu, – że dał nam
pan ten wybór. Rozważyłem sobie wszystko i zdecydowałem… - Komendant odwraca
się do mnie. Jego twarz nie wyraża żadnych emocji, ale wiem, że niecierpliwie
czeka na to, co powiem. Znamy się od samego początku mojej służby. Mimo że
dużo ode mnie starszy, jest moim przyjacielem. Wiem, że on czuje podobnie.
- Zostaję – mówię z uśmiechem. Wiem, ile dla
niego znaczę. Nie potrafiłbym go zostawić.
- Cieszę się. – Jest szczęśliwy. Żadnych
uścisków, klepania po ramieniu czy innych gestów, które robią przyjaciele, ale
jego szczęście jest widoczne gołym okiem. Nie jest zbyt wylewny, zresztą jak
każdy, kto choć trochę przebywał w towarzystwie Flaja. Zbyt długo chowaliśmy
emocje w sobie. Teraz ciężko jest się przestawić.
- Czy ktoś już się zgłosił? – pytam. Jestem
ciekawy ilu podejmie się tego wyzwania, ilu będzie chciało wrócić. Tak naprawdę
mój wybór jest o wiele łatwiejszy. Tu będziemy razem. To prawda, idziemy w
nieznane, ale nasze życie jest dalej takie samo, zmieniliśmy tylko otoczenie.
Ci, którzy wrócą, zaczną nowe życie, wszystko będzie nowe. Podziwiam ich za to.
Może gdybym zostawił tam rodziców, albo żonę i
dzieci, zdecydowałbym się wrócić. Ale wszyscy, na których w jakiś sposób mi
zależy, są tutaj. I niech tak zostanie.
- Trzech. Andrew, Michael i Albert. – Uśmiecha
się smutno. Traci swoich ludzi. Być może nigdy ich już nie zobaczy. Rozumiem
to. Albert ma żonę i gromadkę dzieci na utrzymaniu, Michael musi opiekować się
siostrą i chorym ojcem, Andrew wraca do swojej narzeczonej. Ich wybór był
równie prosty jak mój. Oni nie myślą o tym, co tam zastaną. Nie obchodzi ich
nowa władza, wszystkie zmiany, jakie się dokonały pod naszą nieobecność, tam są
ich bliscy, osoby, które kochają i które ich kochają. Wiem z opowieści, że
jeśli masz kogoś takiego, reszta się nie liczy. Może się walić i palić, ale ty
to przetrwasz, właśnie z powodu tych osób. Wiele bym dał, żeby wiedzieć to z
własnego doświadczenia, ale niestety nie mogłem wtedy nic zrobić, a czasu nie
da się cofnąć. Często myślę, że może po prostu tak miało być. Może jakaś wyższa
siła, ktoś, kto stworzył ten świat i nas wszystkich, ma w tym jakiś cel. Może
on wie lepiej, co jest dla mnie dobre.
Czasem wyobrażam sobie, że ten ktoś ma ogromną
bibliotekę z milionem półek. A każda książka, która się tam znajduje, zawiera
osobną historię każdego człowieka jaki do tej pory żył. Nie ma dwóch takich
samych opowieści, bo każdy z nas jest inny. Ci, którzy wciąż są na tym świecie,
w swojej księdze mają wciąż puste kartki, które ten ktoś uzupełnia z każdym
naszym kolejnym oddechem, krokiem, czynem. Jest tam też mnóstwo pustych
egzemplarzy, czekających na tych, którzy się jeszcze nie narodzili.
Może to zupełnie szalona wizja, może mam zbyt
dużą wyobraźnię, ale kto mi zabroni? Mogę wierzyć, w co tylko chcę. A chyba
lepiej wierzyć w coś całkowicie nierealnego, niż nie wierzyć w nic.
- Niech się pan nie smuci. Wrócimy. Jeszcze ich
pan zobaczy. – Klepię go po ramieniu i wychodzę.
Idę do ogniska. Dosiadam się do Chrisa.
- Jak leci? – pyta.
- W porządku – mówię. – Wracasz? – To czysto
teoretyczne pytanie. Dobrze wiem, że nie chce wracać.
- Wiesz przecież, że nie. - Lekko się uśmiecha.
- A twoi rodzice? – Jestem ciekawy. Ja gdybym
miał tam swoich bliskich, pewnie bym wrócił.
- Poradzą sobie. Przecież mają jeszcze Leah i
Madison. Zresztą mnie nigdy jakoś szczególnie nie ubóstwiali. – To prawda. Od
kiedy Chris postanowił, że pójdzie na służbę, jego rodzice przestali się nim
interesować. Zawsze chcieli, żeby ich syn był kimś ważnym, a nie zwykłym
żołnierzem. Nawet to, że dostał tam jedną z
najlepszych posad, nie mogło ich przekonać.
- Od kilku lat udają, że mają tylko dwie córki.
Mnie nie zapraszają już nawet na święta. Leah i Mad czasem do mnie piszą, wcześniej
nawet się spotykaliśmy co jakiś czas, ale potem rodzice im zabronili. – Chowa
głowę w dłoniach, wydaje się całkiem bezsilny i zagubiony. – Wiem, że brat mamy
zginął na służbie i nie chcą mnie stracić, a przynajmniej nie chcieli, ale to
już trochę przesada – mamrocze przez ręce. Nie wiedziałem, że jest aż tak źle.
– Chyba wolałbym nie mieć rodziców, niż mieć takich. – Podnosi głowę. Widzę żal
w jego oczach. – Nie wierzę, że to powiedziałem. Zawsze robiłem wszystko, żeby
byli ze mnie dumni, ale oni nawet się nie starają mnie zaakceptować. – Nie
wiem, co powiedzieć. Zawsze uważałem, że to ja mam najciężej, bo moi rodzice
nie żyją, w dodatku wiem jak zginęli, widziałem ich martwych. Okazuje się, że
niektórzy mają jeszcze gorzej. Nie wyobrażam sobie, jak może się czuć Chris. I
nie do końca wiem, jak powinienem zareagować. Mój przyjaciel nie chce
współczucia i traktowania go przez pryzmat tego, co powiedział. Jestem pewien.
Więc jak powinienem się zachować?
- Chyba czas zacząć żyć dla siebie – mówi, zanim
zdążę cokolwiek zrobić.
- Przepraszam, że poruszyłem ten temat.
- Nie, cieszę się, że mam ciebie. Czasem dobrze
jest się komuś wygadać. – Uśmiecha się, ja też to robię, jego uśmiech jest taki
zaraźliwy.
- Idziesz? – pytam.
- Gdzie?
- Gdziekolwiek. Tak jak za dawnych czasów –
mówię i biegnę w las.
- Czekaj! – Dobrze jest znów słyszeć jego
śmiech.
Budzą mnie odgłosy krzątaniny. Ludzie
rozmawiają, dzielą się prowiantem. Słyszę jakieś pożegnania i przypominam
sobie, że dzisiaj część wraca do domu. Wstaję jak najszybciej mogę i idę do
namiotu komendanta. Jest pełen ludzi. Wszyscy rzucają się sobie na szyję,
niektórzy płaczą. Dołączam do nich. Wiem, że mogę ich już więcej nie zobaczyć.
Patrzę w niebo, na tyle, na ile pozwalają mi
drzewa. Słońce jest już wysoko, razi mnie w oczy. To prawie południe, chyba
zaspaliśmy. Ale nie narzekam.
Pół godziny później musimy ruszać w dalszą
drogę. Zwijamy obóz i rozchodzimy się. Każdy w swoją stronę. Odeszło ośmiu. To
więcej niż się spodziewałem. Oddaliśmy im konie i jednego osła. Zabrali to, co
nie będzie nam już potrzebne.
Zostało nas siedmiu. Ja, Chris, Richard i
czterech innych.
- Teraz trochę odbijemy w lewo. Przed nami jest
przepaść. Musimy dotrzeć na most – mówi komendant. Może tam ją spotkamy, myślę.
Nagle przed oczami staje mi obraz rodziny, którą
kazano mi zabić. Mrugam parę razy, chcę się go pozbyć, ale to nic nie daje.
Czasami mam takie chwile, widzę coś, co nie znika, dopóki sobie nie przypomnę
całości. Muszę przez to przejść.
Widzę cztery kobiety. Nie wiem, co zrobiły, ale
pewnie coś bardzo poważnego, skoro to cała rodzina. Prezydent nikomu nie
odpuszcza, posłuszeństwo to najważniejsza zasada. Nie sądzę, żeby kogoś zabiły,
przecież to dziewczyny, ale z pewnością, tak mi się przynajmniej wydaje
dopuściły się zdrady. Moi koledzy prowadzą je w moją stronę.
Dawniej nie chciałem tego robić. Za każdym razem
zmagałem się sam ze sobą, a później dręczyły mnie koszmarne wyrzuty sumienia. Z czasem do tego
przywykłem. Stałem się obojętny. To straszne. Mam ledwie dwadzieścia lat, a
życie ludzkie już jest dla mnie niczym. Ale nie miałem większego wyboru.
Skazane są już prawie przy mnie, gdy w tłumie
wybucha jakieś zamieszanie. To się dzieje często. Ktoś z rodziny chce się
przedrzeć przez straże. Rzadko im się udaje. Nie patrzę na ludzi. Wiem, że mają
mnie za pachołka Flaja, dzieciaka, który bawi się w zabijanie. Przywykłem do
tego. Nie rozmawiam z nimi. Udaję, że jestem taki, za jakiego mnie mają, lepszy
od nich, zarozumiały egoista. Niech im będzie. Nie znają mnie, ale oceniają. Ja
nigdy tego nie robię.
Większość tych ludzi jest szczęśliwa. Jedni są
biedniejsi, inni bogatsi, ale połowa z nich nie wie nic o nieszczęściu. Mają
siebie, to najważniejsze. Ja nie mam nikogo. Często im tego zazdroszczę. Mogą
nie mieć gdzie mieszkać, ledwo wiązać koniec z końcem, ale dopóki są ze sobą,
nie powinni narzekać. Gdybym tylko mógł, zamieniłbym się z nimi. Niech wezmą
moje miejsce w gwardii, przyjaźń prezydenta, pełny brzuch. Oddam wszystko za
rodziców.
Kobiety wchodzą już na drewnianą konstrukcję.
Teraz moja kolej. Co dziwne, nie szarpią się, spokojnie dają założyć sobie
pętle na szyje. W ich oczach widzę, że pogodziły się z losem. Ba, są szczęśliwe,
tak naprawdę szczęśliwe. Oczy nie kłamią. Dawno czegoś takiego nie widziałem.
Nie wiem, co musiało się stać, że śmierć nie jest dla nich żadną przeszkodą. A
może chcą dodać komuś otuchy?
W tej chwili zaczynam się nienawidzić za to, co
mam za chwilę zrobić. Co jeśli mają kogoś jeszcze? Przecież dobrze wiem jak to
jest nie mieć nikogo, a teraz sam pozbawiam rodziny jakiegoś człowieka. Ale co
mogę zrobić? Nie mogę się zawahać. Zamykam oczy i pociągam za dźwignię. Podłoga
opada. Nie chcę na to patrzeć. Schodzę po schodkach i idę do swojego pokoju. Zdejmuję
kaptur i solidnie szoruję ręce.
Chciałbym się pozbyć tego uczucia, chciałbym być
taki jak Flaj, zabijać bez mrugnięcia okiem. Nie chcę mieć wyrzutów sumienia.
Ale czy na pewno? Na pewno chciałbym stracić całe człowieczeństwo? Naprawdę
chciałbym być maszyną bez uczuć? Nie. To się nigdy nie stanie. Nie dopuszczę do
tego.
Mam łzy w oczach. Szybko je wycieram. Nie chcę
by ktokolwiek to zauważył, żeby mnie o to pytał, żeby ze mną rozmawiał. Chcę
być sam. Dlatego kiedy Richard zarządza postój, ruszam przed siebie w las. Dużo
czasu zeszło mi na wspomnieniach i rozmyślaniu, powoli robi się ciemno. Nie da
się już normalnie chodzić, trzeba przedzierać się przez krzaki, ciernie, kolce,
pnącza. Wszystko to rani moją skórę, ale nie przywiązuję do tego zbytnio uwagi.
Co jeśli Rosabelle zabiła z tego samego powodu,
co ja? Może ktoś ją zmusił? Może to Flaj? Czy ona też straciła rodzinę?
Przecież ja też przyrzekałem sobie, że jeśli znajdę morderców moich rodziców, nie
będę się wahał. Może jesteśmy do siebie bardziej podobni niż myślałem? Może źle
ją oceniłem?
Zawsze sądziłem, że to ludzie oceniają mnie, w
ogóle nie znając. Ale właśnie to zrobiłem. Uznałem, że jest zła, bo pozbawiła
mnie przyjaciela. A co jeśli to mój przyjaciel był tym złym? Powinienem ją
bliżej poznać i zrozumieć, dopiero później oceniać. Postanawiam, że tak zrobię.
Nie wiem jeszcze jak, ale postaram się doprowadzić do spotkania. Może choć raz
będę miał szczęście?
Cześć i czołem, kluski z rosołem!
Jak ja za tym tęskniłam, nawet nie zdajecie sobie sprawy, i za Wami, oczywiście! :) Strasznie ciężko jest mi się z powrotem wciągnąć w pisanie, ale jakoś się udało. Jak pisałam kilka dni temu na drugim blogu (btw. pojawiła się tam nowa notka z trzema wierszami, więc jeśli kogoś to interesuje, zapraszam), przez te pięć miesięcy tyle się w moim życiu wydarzyło, że nie miałam nawet czasu myśleć o pisaniu. Nie będę się tłumaczyła, po prostu mi się zniknęło z blogosfery, ale już jestem, zobaczymy na jak długo.
W tym tygodniu już się zaczyna szkoła (wybaczcie musiałam Wam przypomnieć :P), więc nie wiem jak to będzie z rozdziałami. Postaram się dodawać minimum jeden w miesiącu, ale nie chcę nic obiecywać. Mam nadzieję, że w tym roku już nie będę zmuszona zrobić kolejnej takiej przerwy (bo chyba to opowiadanie tego nie zniesie :D).
Cześć i czołem, kluski z rosołem!
Jak ja za tym tęskniłam, nawet nie zdajecie sobie sprawy, i za Wami, oczywiście! :) Strasznie ciężko jest mi się z powrotem wciągnąć w pisanie, ale jakoś się udało. Jak pisałam kilka dni temu na drugim blogu (btw. pojawiła się tam nowa notka z trzema wierszami, więc jeśli kogoś to interesuje, zapraszam), przez te pięć miesięcy tyle się w moim życiu wydarzyło, że nie miałam nawet czasu myśleć o pisaniu. Nie będę się tłumaczyła, po prostu mi się zniknęło z blogosfery, ale już jestem, zobaczymy na jak długo.
W tym tygodniu już się zaczyna szkoła (wybaczcie musiałam Wam przypomnieć :P), więc nie wiem jak to będzie z rozdziałami. Postaram się dodawać minimum jeden w miesiącu, ale nie chcę nic obiecywać. Mam nadzieję, że w tym roku już nie będę zmuszona zrobić kolejnej takiej przerwy (bo chyba to opowiadanie tego nie zniesie :D).
Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze został. Odezwijcie się! Do następnego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz