Richard
Wracam do swojego namiotu. Zastanawiam się nad
tym, co powiedziałem Johnowi. Czy naprawdę tak myślę? Naprawdę cieszę się, że
mój prezydent nie żyje? Przecież służyłem mu przez tyle lat. Tak myśli strona
mojego rozumu, którą Flaj przekabacił na swoją stronę. Chwilę potem włącza się
druga strona, zdrowy rozsądek. Owszem byłem mu wierny, ale chyba tylko z
konieczności. A przynajmniej przez ostatnie dziesięć lat. Wcześniej o niczym
nie wiedziałem, byłem zaślepiony jego „dobrocią”. Był mistrzem w udawaniu. A my
uczyliśmy się od najlepszego. Ale później przejrzałem na oczy. Całe dziesięć
lat ja i mój przyjaciel chcieliśmy się go pozbyć, trzymaliśmy się blisko niego,
staraliśmy się zapobiegać jego największym zbrodniom, ale zawsze znalazł się
ktoś, kto przeszkodził nam w jego usunięciu. Ja i mój przyjaciel, którego
straciłem. Od tamtej pory zżerają mnie wyrzuty sumienia. To Flaj był
wszystkiemu winny, jestem tego pewien. Ale gdybyśmy po prostu nie zwracali
uwagi na całe to okrucieństwo, byli tak jak inni, nie wychylali się z tłumu
posłusznych marionetek, być może dalej bylibyśmy tu razem. Tylko że to nie
leżało w naszej naturze. Nie mogliśmy tak po prostu się temu wszystkiemu
przyglądać. Matthew mnie uratował. Przyłapali go, a on mnie nie wsypał.
Pozwolił się skazać, a mnie wyznaczono do ścigania go. To był mój pierwszy
pościg. Był pierwszym skazańcem, którego miałem zabić. Na moje szczęście udało
mu się uciec, a nam udało się przekonać Flaja, że go dopadliśmy. Prezydent był
wtedy na jakiejś ważnej rozmowie u jednego z
arystokratów. Wrócił dopiero rano. To dało nam całą noc do działania.
Dostaliśmy szansę i nie zamierzaliśmy jej zmarnować. W lochach codziennie
dokonywano zabójstw, więc dlaczego mieliśmy z tego nie skorzystać? Wciąż jest
mi niedobrze na myśl, o tym, co zrobiliśmy, ale nie mieliśmy wyboru. Albo ten
człowiek, a właściwie już tylko zwłoki, albo nasza szóstka. Zmasakrowaliśmy
jego twarz tak, żeby nie było widać kim jest i pokazaliśmy Flajowi. Mało
brakowało, ale nam się udało. Pierwszy i ostatni raz. Więcej nie dał się zrobić
w konia. Przeczuwał, że coś jest nie tak. Ale przecież nie miał jak tego
sprawdzić. Po twarzy tamtego faceta nie było nic widać, skazańcy nie mieli przy
sobie żadnych dokumentów, ten gość i tak miał już nie żyć, a nasz zbieg był
głęboko w puszczy. Jak chciał nam udowodnić oszustwo?
Jednak następne powroty z pościgów sprawdzał już
dużo uważniej, dokonywał dokładnych oględzin, nie było mowy o jakimkolwiek
przekręcie. Nie obchodziło mnie to aż tak bardzo. Nie miałam już więcej
przyjaciół. Jedyną osobą, o którą się jeszcze martwiłem był John, ale on
wydawał się całkowicie zaślepiony prezydentem, tak jak ja wcześniej; był
bezpieczny. Co prawda, pomoc przydałaby się jeszcze wielu ludziom, ale nie
mogłem nic na to poradzić. Musieli się nauczyć sami o siebie dbać.
Przez Flaja straciłem najlepszego przyjaciela, a
teraz tracę dziewczynę, która jest dla mnie jak córka. Mimowolnie zaczynam się
zastanawiać, gdzie jest teraz Matthew? W puszczy, czy w Arabell, czy jeszcze
gdzieś dalej? A może już nie żyje? Na tą myśl łza kręci mi się w oku. Żyje, na
pewno żyje. On był silny, musiał przetrwać. Bardzo za nim tęsknię, ale nic nie
mogę z tym zrobić. Nawet nie wiem, gdzie on jest.
John cały czas pyta mnie o Rosabelle. Wkurza
mnie to, że nie potrafię ukryć swoich prawdziwych uczuć. Już nie. Potrzebuję
kogoś, komu mógłbym wszystko opowiedzieć. Ten chłopak jest mi bardzo bliski,
ale nie ufam mu jeszcze wystarczająco, by to zrobić. Żołnierzom Flaja od
początku wpajano, że nie wolno nikomu ufać, że każde wykroczenie trzeba od razu
zgłaszać. Każde słowo przeciwko władzy było karane, nawet śmiercią.
Musimy się powoli od tego odzwyczajać. Tu w
środku puszczy nic nam nie grozi. Zabrałem ze sobą moich najbardziej zaufanych
ludzi. Jest ich wielu, ponad dziesięciu. Wiem z doświadczenia, że niektórzy nie
chcą dalej iść, więc się wycofują. Chyba przyszedł czas na zaproponowanie im
tego.
Wychodzę z namiotu i proszę Andrew o zebranie
wszystkich przy ognisku. Sam patrzę w niebo i jeszcze raz zastanawiam się, co
im powiedzieć.
Wolnym krokiem zbliżam się do ognia. Wszystkie
oczy zwrócone są w moją stronę. Czuję się jak dwa lata temu. Wtedy zrobiłem to
samo. Pozwoliłem wrócić tym, którzy nie chcą już dalej iść. Część miała swoje
rodziny, chcieli do nich wrócić jak najszybciej, a ja nie wiedziałem, ile
potrawa nasza wyprawa. Nikt przede mną tego nie robił. Byli zaskoczeni, ale i
wdzięczni. Widziałem to w ich oczach. Wtedy wycofało się sześciu. Reszta
została, część dlatego, że chciała, część, z szacunku. Doceniałem to.
Musieli, co prawda upozorować sobie jakieś
kontuzje, ale to był ich wybór. Na pewno byli szczęśliwsi, niż w lesie.
Niektórzy już na mnie czekają, inni dopiero się
schodzą. Przesuwam po nich wzrokiem. John siedzi na pieńku i z zacięciem patrzy
przed siebie. Wygląda na wściekłego. Ciekawe, o czym myśli. Obok niego stoi
Albert, wysoki mężczyzna o kasztanowych włosach. W zamyśleniu żuje źdźbło
trawy. Z tego, co wiem, ma żonę i piątkę dzieci. Zapewne to o nich myśli. Nie
zdziwiłbym się, gdyby pierwszy się zgłosił. Do ogniska podchodzi Chris. Dobry z
niego chłopak. Razem z Johnem przypominają mnie i Matthew. Zgłosił się do
służby, jak tylko osiągnął dwanaście lat. Odkąd zmarli rodzice Johna, a on sam
wylądował w koszarach, Chris wciąż powtarzał, że też chce zostać żołnierzem.
Jego rodzice widzieli go zupełnie gdzie indziej, myśleli, że mu się szybko
odmieni, tak jak każdy inny zawód, który dla siebie wymyślał. Ale kiedy po
dwóch latach, obstawał przy tym samym, wysłali go na próbne szkolenia. Tak mu
się spodobało, że został. Zwłaszcza, że tam był jego przyjaciel. Uśmiecham się
do siebie na to wspomnienie.
- Skoro już
nikogo nie brakuje, mam dla was wiadomość. Jesteśmy kilka dni marszu od
domu – zaczynam. – Jeśli chcecie możecie się jeszcze wycofać. – Patrzą na mnie
zdziwieni. Tylko John obrzuca mnie wściekłym spojrzeniem. Znam tego chłopaka
zbyt dobrze, żeby nie wiedzieć, co myśli.
- Nie chodzi o to, że jesteście zbyt słabi, żeby
dotrzeć do końca. Nie mówię, że nie dacie rady, bo wierze, że dacie. Daję wam
po prostu szansę na powrót do domu. Możecie wrócić do swoich rodzin, do swojego
życia. Nie jesteśmy jeszcze tak daleko, a teraz będzie coraz trudniej.
Zostajemy tu do jutrzejszego ranka. Kto zdecyduje się opuścić obóz, niech
przyjdzie do mojego namiotu. Macie czas do nocy. – Odchodzę w las. Mam
nadzieję, że docenią to, co dla nich robię. Mam nadzieje, że skorzystają. Zdaję
sobie sprawę, że możemy nie wrócić. Nie wiem, kto teraz rządzi w Illiwe. Nie
wiem, jakie są nowe zasady, ale stare mówiły, że nie można wrócić z pościgu bez
osiągnięcia celu. Wybór był jasny. Albo zabijemy przestępcę, albo nie wracamy
do domu. Jeśli wrócimy, oni zabiją nas.
Dobiega do mnie John.
- Dlaczego pan to robi? – pyta ze złością.
- Daję wam szansę na normalne życie –
odpowiadam. Mogłem się tego spodziewać. Ten chłopak jest jeszcze za młody, by
rozumieć niektóre rzeczy, ale też zbyt dumny, żeby niektóre dostrzec.
- W tym kraju nie ma normalnego życia! – Jest
wściekły. Ale wybrał nieodpowiednią porę na kłótnie.
- Więc wybierz sobie co chcesz. Możesz zostać ze
mną, możesz wrócić. Daję wam wybór. Sami zdecydujcie. – Nawet nie zauważyłem, że
trzymam ręce na jego ramionach i szepczę mu prosto w twarz. – Rób co chcesz, ja
zaakceptuję każdą twoją decyzję. – Prostuję się i odchodzę w stronę namiotu.
Witam! Jak się podoba inna perspektywa? Co jakiś czas będą się takie pojawiały dla potrzeb opowieści, ale raczej rzadko, więc jeśli ktoś nie lubi całej masy różnych punktów widzenia, nie ma się co martwić. :) Ostatnio zmienili mi plan, a przygotowania do ŚDM ruszyły pełną parą i praktycznie na nic nie mam czasu, także rozdziały będą się teraz pojawiały rzadziej. Ale mimo wszystko postaram się jakoś tam je cały czas dodawać i nie zawieszać opowiadania. No oke, to tyle z mojej strony. Liczę na szczere opinie i dziękuję Wam za każdy komentarz, to wiele dla mnie znaczy.
Do następnego!
Rea
Witam! Jak się podoba inna perspektywa? Co jakiś czas będą się takie pojawiały dla potrzeb opowieści, ale raczej rzadko, więc jeśli ktoś nie lubi całej masy różnych punktów widzenia, nie ma się co martwić. :) Ostatnio zmienili mi plan, a przygotowania do ŚDM ruszyły pełną parą i praktycznie na nic nie mam czasu, także rozdziały będą się teraz pojawiały rzadziej. Ale mimo wszystko postaram się jakoś tam je cały czas dodawać i nie zawieszać opowiadania. No oke, to tyle z mojej strony. Liczę na szczere opinie i dziękuję Wam za każdy komentarz, to wiele dla mnie znaczy.
Do następnego!
Rea
/cześć. przepraszam, że trochę czasu mnie tutaj nie było. mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Johnem targają różne emocje tzw. sprzeczne. Wcale mnie to nie dziwi, gdyż z jednej strony uważa, iż powinien być lojalny, lecz z drugiej strony szczery zgodnie ze sobą. Wiesz, że po tym rozdziale zmieniłm do niego nastawienie? Dziękuję Ci za to.
OdpowiedzUsuńNastępnym razem rozpiszę się bardziej!
Pozdrawiam,
http://wzburzone-fale.blogspot.com/
Tylko, że to był rozdział z perspektywy Richarda, komendanta. Ale Johnem też targają różne uczucia. Dziękuję bardzo! :)
UsuńNa początku wydawało mi się, że czytam rozdział z perspektywy Johna i już byłam happy kiedy zobaczyłam, że w końcu klapki mu z oczu opadły i doszedł do wniosku, że Flaj jest zły i wszystkiemu winien. No ale niestety później się okazało, że to nie perspektywa pana J no i cała radość poszła się bujać.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w końcu przejrzy na oczy John.
Swoją drogą Richard to dobry człowiek jak na żołnierza. Bo który inny dałby swoim podwładnym taki wybór?
A John zamiast się zdecydować jeszcze jakieś awantury chce urządzać... Ach!
Rozdział strasznie krótki muszę Ci powiedzieć! Zanim zdążyłam się dobrze rozpędzić, to już się skończył. Ale był super :)
Lecę do nowszego :)
oże kiedyś i John przejrzy na oczy, ale nie tak szybko. :) Jeszcze trochę musi się pozastanawiać kto jest dobry, a kto zły. No nie? John jest po prostu Johnem. Mam nadzieję, że na końcu opowiadania będzie lepszy, haha :) No trochę krótkawy, ale w pierwszej wersji był o połowę krótszy, i tak trochę dopisałam. Dzięki bardzo.
Usuń