niedziela, 28 lutego 2016

9.

Richard

Wracam do swojego namiotu. Zastanawiam się nad tym, co powiedziałem Johnowi. Czy naprawdę tak myślę? Naprawdę cieszę się, że mój prezydent nie żyje? Przecież służyłem mu przez tyle lat. Tak myśli strona mojego rozumu, którą Flaj przekabacił na swoją stronę. Chwilę potem włącza się druga strona, zdrowy rozsądek. Owszem byłem mu wierny, ale chyba tylko z konieczności. A przynajmniej przez ostatnie dziesięć lat. Wcześniej o niczym nie wiedziałem, byłem zaślepiony jego „dobrocią”. Był mistrzem w udawaniu. A my uczyliśmy się od najlepszego. Ale później przejrzałem na oczy. Całe dziesięć lat ja i mój przyjaciel chcieliśmy się go pozbyć, trzymaliśmy się blisko niego, staraliśmy się zapobiegać jego największym zbrodniom, ale zawsze znalazł się ktoś, kto przeszkodził nam w jego usunięciu. Ja i mój przyjaciel, którego straciłem. Od tamtej pory zżerają mnie wyrzuty sumienia. To Flaj był wszystkiemu winny, jestem tego pewien. Ale gdybyśmy po prostu nie zwracali uwagi na całe to okrucieństwo, byli tak jak inni, nie wychylali się z tłumu posłusznych marionetek, być może dalej bylibyśmy tu razem. Tylko że to nie leżało w naszej naturze. Nie mogliśmy tak po prostu się temu wszystkiemu przyglądać. Matthew mnie uratował. Przyłapali go, a on mnie nie wsypał. Pozwolił się skazać, a mnie wyznaczono do ścigania go. To był mój pierwszy pościg. Był pierwszym skazańcem, którego miałem zabić. Na moje szczęście udało mu się uciec, a nam udało się przekonać Flaja, że go dopadliśmy. Prezydent był wtedy na jakiejś ważnej rozmowie u jednego z  arystokratów. Wrócił dopiero rano. To dało nam całą noc do działania. Dostaliśmy szansę i nie zamierzaliśmy jej zmarnować. W lochach codziennie dokonywano zabójstw, więc dlaczego mieliśmy z tego nie skorzystać? Wciąż jest mi niedobrze na myśl, o tym, co zrobiliśmy, ale nie mieliśmy wyboru. Albo ten człowiek, a właściwie już tylko zwłoki, albo nasza szóstka. Zmasakrowaliśmy jego twarz tak, żeby nie było widać kim jest i pokazaliśmy Flajowi. Mało brakowało, ale nam się udało. Pierwszy i ostatni raz. Więcej nie dał się zrobić w konia. Przeczuwał, że coś jest nie tak. Ale przecież nie miał jak tego sprawdzić. Po twarzy tamtego faceta nie było nic widać, skazańcy nie mieli przy sobie żadnych dokumentów, ten gość i tak miał już nie żyć, a nasz zbieg był głęboko w puszczy. Jak chciał nam udowodnić oszustwo?
Jednak następne powroty z pościgów sprawdzał już dużo uważniej, dokonywał dokładnych oględzin, nie było mowy o jakimkolwiek przekręcie. Nie obchodziło mnie to aż tak bardzo. Nie miałam już więcej przyjaciół. Jedyną osobą, o którą się jeszcze martwiłem był John, ale on wydawał się całkowicie zaślepiony prezydentem, tak jak ja wcześniej; był bezpieczny. Co prawda, pomoc przydałaby się jeszcze wielu ludziom, ale nie mogłem nic na to poradzić. Musieli się nauczyć sami o siebie dbać.
Przez Flaja straciłem najlepszego przyjaciela, a teraz tracę dziewczynę, która jest dla mnie jak córka. Mimowolnie zaczynam się zastanawiać, gdzie jest teraz Matthew? W puszczy, czy w Arabell, czy jeszcze gdzieś dalej? A może już nie żyje? Na tą myśl łza kręci mi się w oku. Żyje, na pewno żyje. On był silny, musiał przetrwać. Bardzo za nim tęsknię, ale nic nie mogę z tym zrobić. Nawet nie wiem, gdzie on jest.
John cały czas pyta mnie o Rosabelle. Wkurza mnie to, że nie potrafię ukryć swoich prawdziwych uczuć. Już nie. Potrzebuję kogoś, komu mógłbym wszystko opowiedzieć. Ten chłopak jest mi bardzo bliski, ale nie ufam mu jeszcze wystarczająco, by to zrobić. Żołnierzom Flaja od początku wpajano, że nie wolno nikomu ufać, że każde wykroczenie trzeba od razu zgłaszać. Każde słowo przeciwko władzy było karane, nawet śmiercią.
Musimy się powoli od tego odzwyczajać. Tu w środku puszczy nic nam nie grozi. Zabrałem ze sobą moich najbardziej zaufanych ludzi. Jest ich wielu, ponad dziesięciu. Wiem z doświadczenia, że niektórzy nie chcą dalej iść, więc się wycofują. Chyba przyszedł czas na zaproponowanie im tego.
Wychodzę z namiotu i proszę Andrew o zebranie wszystkich przy ognisku. Sam patrzę w niebo i jeszcze raz zastanawiam się, co im powiedzieć.
Wolnym krokiem zbliżam się do ognia. Wszystkie oczy zwrócone są w moją stronę. Czuję się jak dwa lata temu. Wtedy zrobiłem to samo. Pozwoliłem wrócić tym, którzy nie chcą już dalej iść. Część miała swoje rodziny, chcieli do nich wrócić jak najszybciej, a ja nie wiedziałem, ile potrawa nasza wyprawa. Nikt przede mną tego nie robił. Byli zaskoczeni, ale i wdzięczni. Widziałem to w ich oczach. Wtedy wycofało się sześciu. Reszta została, część dlatego, że chciała, część, z szacunku. Doceniałem to.
Musieli, co prawda upozorować sobie jakieś kontuzje, ale to był ich wybór. Na pewno byli szczęśliwsi, niż w lesie.
Niektórzy już na mnie czekają, inni dopiero się schodzą. Przesuwam po nich wzrokiem. John siedzi na pieńku i z zacięciem patrzy przed siebie. Wygląda na wściekłego. Ciekawe, o czym myśli. Obok niego stoi Albert, wysoki mężczyzna o kasztanowych włosach. W zamyśleniu żuje źdźbło trawy. Z tego, co wiem, ma żonę i piątkę dzieci. Zapewne to o nich myśli. Nie zdziwiłbym się, gdyby pierwszy się zgłosił. Do ogniska podchodzi Chris. Dobry z niego chłopak. Razem z Johnem przypominają mnie i Matthew. Zgłosił się do służby, jak tylko osiągnął dwanaście lat. Odkąd zmarli rodzice Johna, a on sam wylądował w koszarach, Chris wciąż powtarzał, że też chce zostać żołnierzem. Jego rodzice widzieli go zupełnie gdzie indziej, myśleli, że mu się szybko odmieni, tak jak każdy inny zawód, który dla siebie wymyślał. Ale kiedy po dwóch latach, obstawał przy tym samym, wysłali go na próbne szkolenia. Tak mu się spodobało, że został. Zwłaszcza, że tam był jego przyjaciel. Uśmiecham się do siebie na to wspomnienie.
- Skoro już  nikogo nie brakuje, mam dla was wiadomość. Jesteśmy kilka dni marszu od domu – zaczynam. – Jeśli chcecie możecie się jeszcze wycofać. – Patrzą na mnie zdziwieni. Tylko John obrzuca mnie wściekłym spojrzeniem. Znam tego chłopaka zbyt dobrze, żeby nie wiedzieć, co myśli.
- Nie chodzi o to, że jesteście zbyt słabi, żeby dotrzeć do końca. Nie mówię, że nie dacie rady, bo wierze, że dacie. Daję wam po prostu szansę na powrót do domu. Możecie wrócić do swoich rodzin, do swojego życia. Nie jesteśmy jeszcze tak daleko, a teraz będzie coraz trudniej. Zostajemy tu do jutrzejszego ranka. Kto zdecyduje się opuścić obóz, niech przyjdzie do mojego namiotu. Macie czas do nocy. – Odchodzę w las. Mam nadzieję, że docenią to, co dla nich robię. Mam nadzieje, że skorzystają. Zdaję sobie sprawę, że możemy nie wrócić. Nie wiem, kto teraz rządzi w Illiwe. Nie wiem, jakie są nowe zasady, ale stare mówiły, że nie można wrócić z pościgu bez osiągnięcia celu. Wybór był jasny. Albo zabijemy przestępcę, albo nie wracamy do domu. Jeśli wrócimy, oni zabiją nas.
Dobiega do mnie John.
- Dlaczego pan to robi? – pyta ze złością.
- Daję wam szansę na normalne życie – odpowiadam. Mogłem się tego spodziewać. Ten chłopak jest jeszcze za młody, by rozumieć niektóre rzeczy, ale też zbyt dumny, żeby niektóre dostrzec.
- W tym kraju nie ma normalnego życia! – Jest wściekły. Ale wybrał nieodpowiednią porę na kłótnie.
- Więc wybierz sobie co chcesz. Możesz zostać ze mną, możesz wrócić. Daję wam wybór. Sami zdecydujcie. – Nawet nie zauważyłem, że trzymam ręce na jego ramionach i szepczę mu prosto w twarz. – Rób co chcesz, ja zaakceptuję każdą twoją decyzję. – Prostuję się i odchodzę w stronę namiotu.


Witam! Jak się podoba inna perspektywa? Co jakiś czas będą się takie pojawiały dla potrzeb opowieści, ale raczej rzadko, więc jeśli ktoś nie lubi całej masy różnych punktów widzenia, nie ma się co martwić. :) Ostatnio zmienili mi plan, a przygotowania do ŚDM ruszyły pełną parą i praktycznie na nic nie mam czasu, także rozdziały będą się teraz pojawiały rzadziej. Ale mimo wszystko postaram się jakoś tam je cały czas dodawać i nie zawieszać opowiadania. No oke, to tyle z mojej strony. Liczę na szczere opinie i dziękuję Wam za każdy komentarz, to wiele dla mnie znaczy.
Do następnego!
Rea

4 komentarze:

  1. /cześć. przepraszam, że trochę czasu mnie tutaj nie było. mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Johnem targają różne emocje tzw. sprzeczne. Wcale mnie to nie dziwi, gdyż z jednej strony uważa, iż powinien być lojalny, lecz z drugiej strony szczery zgodnie ze sobą. Wiesz, że po tym rozdziale zmieniłm do niego nastawienie? Dziękuję Ci za to.
    Następnym razem rozpiszę się bardziej!
    Pozdrawiam,
    http://wzburzone-fale.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko, że to był rozdział z perspektywy Richarda, komendanta. Ale Johnem też targają różne uczucia. Dziękuję bardzo! :)

      Usuń
  2. Na początku wydawało mi się, że czytam rozdział z perspektywy Johna i już byłam happy kiedy zobaczyłam, że w końcu klapki mu z oczu opadły i doszedł do wniosku, że Flaj jest zły i wszystkiemu winien. No ale niestety później się okazało, że to nie perspektywa pana J no i cała radość poszła się bujać.
    Mam nadzieję, że w końcu przejrzy na oczy John.
    Swoją drogą Richard to dobry człowiek jak na żołnierza. Bo który inny dałby swoim podwładnym taki wybór?
    A John zamiast się zdecydować jeszcze jakieś awantury chce urządzać... Ach!
    Rozdział strasznie krótki muszę Ci powiedzieć! Zanim zdążyłam się dobrze rozpędzić, to już się skończył. Ale był super :)
    Lecę do nowszego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oże kiedyś i John przejrzy na oczy, ale nie tak szybko. :) Jeszcze trochę musi się pozastanawiać kto jest dobry, a kto zły. No nie? John jest po prostu Johnem. Mam nadzieję, że na końcu opowiadania będzie lepszy, haha :) No trochę krótkawy, ale w pierwszej wersji był o połowę krótszy, i tak trochę dopisałam. Dzięki bardzo.

      Usuń