Rosabelle
Zatrzymuję się dopiero, gdy las staje się tak
gęsty, że nie mogę normalnie biec. Spoglądam w niebo. Liście zasłaniają mi
widok, ale gdzieś spomiędzy nich prześwituje słońce. Nie wiem, jaka jest pora
dnia. Zatraciłam się w biegu, nie zważając na nic. Jestem głodna i zmęczona.
Twarz i ręce mam całe poranione przez
gałęzie. Ledwo trzymam się na nogach. Nie mam pojęcia, jak zdołałam tyle
przebiec. Jednak osiągnęłam cel. Napięcie ze mnie zeszło, wszystkie emocje się
ulotniły. A przy okazji zrobiłam sobie dużą przewagę. Gdziekolwiek są, nie
dogonią mnie tak szybko.
Wchodzę na pierwsze lepsze drzewo i siadam. Na
ziemi już nie bardzo da się to zrobić. Krzaki i ciernie skutecznie to
uniemożliwiają. Wyjmuję z plecaka butelkę i piję. Wylewam trochę wody na jedną
z bluzek i wycieram nią twarz. Piecze przy zetknięciu z płynem, ale muszę ją
trochę umyć. Przemywam też ręce. Są całe w zadrapaniach. W kilku miejscach
wbite mam jakieś kolce. Wyciągam je. Nie wiem jak to zrobiłam, że nic nie
czułam.
Bardzo brakuje mi tej rzeki. Ale nie mogę się
wrócić. Zresztą to za daleko. Postanawiam z godzinkę odpocząć.
Powoli jem jedną z ryb. Rozglądam się dookoła.
Nie ma nic oprócz drzew, krzaków, wszędzie liście, pnącza, ciernie. To ta część
puszczy, o której wspominał mi dziadek. To ta część, o której zawsze mówiła
mama. Łapczywie dopijam wodę i wrzucam pustą butelkę do plecaka.
Schodzę z drzewa i ruszam dalej. Przedzieram się
przez krzaki i ciernie. Ranią mi ręce i twarz. Staję na chwilę i wyciągam z
plecaka bluzę. Zakładam ją, a na głowę zarzucam kaptur. Idę dalej z pochyloną
głową. Próbuję odgonić wspomnienia, ale nic z tego. Przypominam sobie jak
prowadzili mnie na egzekucję. Egzekucję mojej rodziny. Egzekucję, która śni mi
się każdej nocy.
Gwardziści przepychali się przez tłum, ciągnąc
mnie za sobą. Wtedy jeszcze nie byłam aresztowana, ale Flaj koniecznie chciał,
abym to zobaczyła. Całą drogę na plac myślałam nad tym jak to jest być takim
gwardzistą. Zastanawiałam się, czy ci mężczyźni w ogóle mają jakieś uczucia,
czy ich cokolwiek obchodzi, czy po prostu idą ślepo za rozkazami swojego
przywódcy. Pamiętam, jak chciałam o to zapytać jednego z nich. Ledwo
pociągnęłam go za rękaw, a już zostałam uderzona. Nie patrzył na mnie jak na
równego sobie. Widziałam w jego oczach pogardę. Byłam tylko kolejnym rozkazem,
który wykonywał. Dostałam swoją odpowiedź. Pamiętam jak długo bolał mnie
policzek i moja urażona duma. Kazali mi iść ze spuszczoną głową. Miałam
sprawiać wrażenie smutnej, przybitej i winnej. Wszystko na pokaz. I faktycznie
na początku tak robiłam. Ale nie miałam zamiaru dać sobą pomiatać przez cały
czas.
Gdy doszliśmy już na środek placu, gwardziści
odstąpili ode mnie na jakiś niewidzialny znak. W tym samym momencie tłum
rozstąpił się, a środkiem zaczęli iść nowi strażnicy wraz ze skazanymi.
Pamiętam, że chciałam do nich podejść, ale mi nie zezwolono. Nie mogłam
pozwolić im odejść bez pożegnania. Szybkim ruchem wyjęłam miecz z pochwy
gwardzisty, który mnie uderzył. Spojrzał na mnie z wyższością, jakby był pewny,
że nie umiem się nim posługiwać. Cały czas na niego patrzyłam, więc widziałam
jak delikatnie wykrzywił usta. Na ten znak reszta jego kompanów wyciągnęła
swoją broń i zbliżyła się do mnie. Mężczyzna uniósł brwi, jakby mówił: „I co
teraz?”. Ale nie mógł wiedzieć, że uczono mnie walki.
Widziałam zaskoczenie wymalowane na jego twarzy,
kiedy jeden z jego kolegów się na mnie rzucił, a ja nie odwracając się od
niego, odparłam atak tamtego. Gdy trzeba było walczyć, wszystko wokół mnie
traciło znaczenie. Nie słyszałam niczego oprócz świstu powietrza przecinanego
ostrzem miecza i szczęku żelastwa, kiedy bronie już się ze sobą zderzyły. Nie
widziałam niczego, oprócz przeciwnika. Wszystkie moje zmysły nagle się
wyostrzały. Dziadek często mówił, że powinnam się urodzić chłopcem. Wtedy
miałabym szansę rozwijać swoje zdolności. Jako dziewczyna musiałam się raczej z
nimi kryć. Kobiecie nie przystoi walczyć. Jak ma zostać gospodynią i matką,
jeśli ciągle biega z mieczem? Jak ma nauczyć się gotować, szyć, jeśli woli
wykonywać męskie zajęcia?
No cóż, zawsze byłam buntowniczką. Owszem
starałam się jak najwięcej przebywać z mamą i uczyć się wszystkich czynności,
które później pozwolą mi prowadzić dom, ale najbardziej zawsze czekałam na
lekcje z dziadkiem. Chodziliśmy na łąkę na skraju lasu, tak by nie widziało nas
zbyt wiele osób i ćwiczyliśmy.
Nigdy nie myślałam o przyszłości. Żyłam z dnia
na dzień, martwiłam się co najwyżej o kolejny dzień, bo wymagała tego ode mnie
szkoła, musiałam się przygotowywać na lekcje. Ale nigdy nie myślałam o tym, co
będzie za tydzień, za miesiąc, za rok. Dlatego tak ciężko było mi z nauką
gotowania, szycia, prania. Kiedy walczyłam, cieszyłam się chwilą. Nie obchodziło
mnie, do czego mi się to przyda, robiłam to, bo to lubiłam. Nigdy nie myślałam
o tym, że kiedyś będę musiała wyjść za mąż, że będę miała dzieci. A teraz jest
już za późno na to wszystko. Dopiero śmierć bliskich, nauczyła mnie patrzenia w
przód. Musiałam nauczyć się myśleć o przyszłości, inaczej bym nie przetrwała.
Czasem żałuję, że byłam taka uparta. Mogłabym teraz
żyć spokojnie w Illiwe jak wszyscy inni. Mogłabym spędzać wieczory z rodzicami
i siostrami, tak jak dawniej. Mogłabym już zakładać własną rodzinę. Mogłabym
być szczęśliwa. A przez mój upór
straciłam to wszystko. Nigdy już nie będę w pełni szczęścia, w moich oczach
zawsze będzie widoczny ból, zawsze będę czuła się winna.
Czasem myślę sobie, że zostałam stworzona do
wyższych celów. Są tacy ludzie, których zadaniem jest założenie rodzinny, są tacy,
którzy mają bronić ojczyzny, tacy, którzy będą władcami, są też tacy, którzy
mają zginąć. Każdy ma swój cel, jest częścią jakiegoś większego planu, o którym
nie wie. Być może moim zadaniem było poświęcenie. Może miałam podarować swoje
szczęście całemu państwu. Czym jest jeden człowiek wobec tysięcy innych? Myślę,
że ten, kto ułożył ten wielki plan, wiedział doskonale, na co nas stać.
Wiedział, co każdy z nas zniesie, a co go przerośnie i dał nam odpowiednie
zadania. Może to właśnie one mają z nas uczynić lepszych ludzi. Może to dzięki
nim mamy przezwyciężyć strach. Może to przez nie odkryjemy, kim naprawdę
jesteśmy.
Na placu zapanowała cisza, wszystkie oczy były
zwrócone na mnie. Nie przejmowałam się tym. Wszyscy gwardziści nadbiegli z
pomocą. Nie widziałam w tym sensu. Wystarczyłby jeden czy dwóch, którzy mieli
choć trochę sprytu i umiejętności. Ale oni wszyscy byli zbyt pewni siebie.
Wymachiwali mieczami wszędzie dookoła, ale żaden z nich mnie nie trafił.
Miałam dosyć tej zabawy. Podcięłam im nogi i
wykorzystałam chwilę nieuwagi chłopaka, który mnie wcześniej spoliczkował, żeby
ranić go w ramię. Wiedziałam, że to bardzo urazi jego dumę i będzie wściekły,
ale miałam to gdzieś. Sam się o to prosił. Powinno mu być wstyd, że zwykła
dziewczyna z ludu raniła go i to jego własnym mieczem.
Wśród żołnierzy wybuchło tak wielkie
zamieszanie, że zdążyłam dobiec do mojej rodziny. Uściskałam najpierw Crystal,
potem Emily i Julie. Nie były smutne, wiedziały, że czeka je lepsze życie.
Potem podeszłam do mamy. Jej oczy wyrażały wszystko. Była ze mnie dumna, choć
do tej pory nie wiem dlaczego.
- Poradzisz sobie – powiedziała. – Jesteś
mądrzejsza niż myślisz. Doskonale wiesz, co musisz zrobić. Kocham cię, Rosa.
- Kocham cię, mamo – szepnęłam, zanim gwardziści
mnie odciągnęli. Już z nimi nie walczyłam. Osiągnęłam swój cel. Kazali patrzeć
mi na moją rodzinę, kiedy wchodziła na szubienicę. Kazali patrzeć się na jej
śmierć. Ale to mi nie przeszkadzało. Oglądałam dalsze wydarzenia, jakby mnie
nie dotyczyły, jakbym była tylko kolejną obcą osobą w tłumie. Widziałam jak kat
zakłada im pętle na szyje, ich zwisające, martwe ciała i uśmiechałam się.
Wiedziałam, że tam, gdzie idą będzie im o wiele lepiej.
Gdy już mnie nie trzymali, odwróciłam się do
tego chłopaka i z uniesioną głową, oddałam mu miecz. Chciał mnie ponownie
uderzyć, ale tym razem nie pozwoliłam mu na to. Złapałam jego rękę i odsunęłam
od swojej twarzy.
- Nie zadzieraj ze mną – powiedziałam mu prosto w oczy. Nigdy więcej tego nie zrobił.
- Nie zadzieraj ze mną – powiedziałam mu prosto w oczy. Nigdy więcej tego nie zrobił.
No i co na to powiecie?
Przepraszam za ten tydzień opóźnienia, ale semestr się kończy i tak dalej, sami wiecie jak to jest. Ale wystawianie ocen już prawie za mną i jestem niezwykle dumna ze swojej średniej. Za tydzień zaczynam ferie i postaram się nadrobić wszelkie zaległości w pisaniu, i czytaniu Waszych notek. A co u Was? Jak oceny? Macie już ferie czy dopiero będziecie mieć?
Bym zapomniała. Od teraz można to opowiadanie czytać również na wattpadzie, jeśli komuś jest wygodniej.
Piszcie jak się podoba i do następnego.
Wow. Zaczęłaś bardzo mocnym kopnięciem w prologu. Zaintrygowałaś mnie tak bardzo, iż przeczytałam niemalże ciągiem rozdziały (do siódmego włącznie). Bardzo dobrze budujesz napięcie, akcje opisujesz w sposób godny tego. Opisy są napisane w taki sposób, iż od razu sobie wyobrażam to, co się dzieje w opowiadaniu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie,
http://wzburzone-fale.blogspot.com/
Dziękuję bardzo! :*
UsuńCiekawy prolog, od razu mi się spodobało. Pierwsze skojarzenie - serial The 100. Prezydent, który dla jednych wydawał się dobry, a dla innych nie. Do tego osoba, która go zabiła i uciekła. Zaczęłam czytać rozdział po rozdziale i nie mogłam się oderwać. Na początku było mało informacji i nie do końca było wiadomo o co chodzi, ale z rozdziału na rozdział akcja nabierała tempa i coraz więcej się wyjaśniało. Podoba mi się sposób w jaki wszystko opisujesz, bohaterowie też są niesamowici. Rosabelle to taka "dziewczyna z charakterem". Umie o siebie zadbać i jestem pewna, że przetrwa. Polubiłam Johna, miał trudną przeszłość i moim zdaniem wydaje się trochę zagubiony. Sam nie jest pewny co jest prawdą, zaczyna się zastanawiać czy w to co do tej pory wierzył jest dobre. Ogólnie podoba mi się fabuła, którą wymyśliłaś :) Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, ślę wenę :)
OdpowiedzUsuńW wolnej chwili zapraszam na mojego bloga, niedługo zacznę dodawać rozdziały. http://love-is-a-strange-magic.blogspot.com/