poniedziałek, 4 stycznia 2016

6.

John

Słońce chyli się ku ziemi, kiedy znów stajemy. Rozbijamy obóz i szykujemy się do snu. Richard oznajmił, że jutro wyruszamy o wschodzie, więc musimy się chociaż trochę wyspać. Nic już nie jem, nie mam na to ochoty. Więc kiedy inni rozpalają ognisko, ja idę w głąb lasu.
Myślę nad tym, co powiedział wcześniej komendant i o dumie widocznej w jego oczach. Po raz kolejny zadaję sobie pytanie, co ich łączy? Dlaczego Richard nie chce żebyśmy ją dogonili? Czyżby nie był tym za kogo się podaje? Może od początku okłamywał Ivana? Może czyhał na władzę? Może liczył na jakiś awans, a nie dostawszy go, razem z Rosabelle się go pozbyli? Nie, to do niego niepodobne. Karcę się za te myśli. Jak mogę wątpić w mojego dowódcę i przyjaciela? Poza tym gdyby go zabił, to co tu robi? Nie, to nie to.
Chodzę między drzewami i myślę. Do moich uszu dobiega szum. Jest cichy i ledwie słyszalny. Idę w jego kierunku. Kluczę między konarami i połamanymi gałęziami, i w końcu dochodzę do celu. To rzeka. Najprawdziwsza rzeka. Nawet nie wiedziałem, że w Illiwe są rzeki. Ale co ja tam wiem. Nigdy nawet nie wystawiłem nosa poza strefę zabudowań. Parę razy byłem na łące, raz czy dwa na skraju lasu. Dalej nigdy się nie zapuszczałem.
Schodzę na brzeg. W większości piasek jest mokry, wciąż obmywany przez wodę. Ale tam gdzie jest sucho, widzę kilka wgłębień. Podchodzę bliżej i kucam. Widzę fakturę charakterystyczną dla butów. To ślady. A skoro jeszcze tu są, ktoś musiał niedawno tędy przechodzić. Jestem prawie pewien, że to Rosabelle. Chyba że w tym lesie kręcą się jeszcze inni zbiegowie.
Zawracam do obozowiska. Chcę tam być jak najszybciej, chcę im powiedzieć, co znalazłem. Ale nagle coś sobie przypominam.
Byłem wtedy jeszcze dość młody. Miałem może z piętnaście lat. Dopiero zacząłem swoje szkolenie na gwardzistę. Pierwsze cztery lata to były szkolenia ogólne. Uczyli nas wszystkiego, czego uczą w normalnych szkołach. Było czytanie i pisanie, matematyka, trochę o człowieku, o niektórych zwierzętach, była historia Illiwe i świata przed nim, było coś, co nazywali fizyką. Ale oprócz tego uczyli nas opatrywania rannych, strzelania, samoobrony i bicia się; ciągle biegaliśmy, tak, że po skończeniu szkolenia mogłem biec truchtem przez kilka godzin i prawie się nie zmęczyć. Potem każdy wybierał sobie, co chciał dalej robić i zaczynał kolejne ćwiczenia. Ja wybrałem gwardię, Chris, więzienie. Najgorszą robotą były warty i patrole, ale nam to nie groziło.
Za to trafił tam jeden z moich kolegów z roku. Raz jeden zdarzyło mu się, że nie mógł przyjść na służbę i poprosił, abym go zastąpił. Trochę się bałem, że ktoś zauważy i będę miał przechlapane, ale nie potrzebnie. Wartownicy tej nocy sobie zabalowali i byli bardziej nieprzytomni niż trup. Więc zostałem sam.
Stojąc na wieży, usłyszałem rozmowę. Jeden głos należał do prezydenta, drugi do jakiegoś mężczyzny. Usiadłem na posadzce, żeby mnie nie zauważyli. Wiem, że to było głupie, ale miałem dziwne przeczucie, że powinienem tego posłuchać.
- Znowu to samo – powiedział prezydent. – Jak nas ktoś napadnie, to nici nam z takiego patrolu.
Drugi mężczyzna się zaśmiał. Flaj do niego dołączył.
- Chyba będę musiał ich ukarać – ściszył głos, ale i tak go usłyszałem. Nie podobał mi się ten ton. Już miałem wstać i powiedzieć, że czuwam, gdy usłyszałem coś niepokojącego.
- Wiesz Sam, ta rodzina mnie denerwuje. Pozwalają sobie na coraz więcej.
- Która? – spytał Sam.
- Atanworth – wycedził prezydent przez zęby. – Ta dziewczyna dziwnym trafem zawsze jest tam, gdzie być jej nie powinno. To dla nas kłopotliwe.
- Masz rację, też ciągle na nią wpadam. Ale może ostrzeżemy ją najpierw, a później się nią zajmiemy – powiedział Sam.
- Dobrze. Wyślij do niej kogoś. – Nie chciałem już tego słuchać. Wstałem.
- Dobry wieczór, panie prezydencie – krzyknąłem z góry i zasalutowałem.
- Dobry wieczór. – Był wyraźnie zaskoczony, że jednak ktoś jest na straży. – Może jednak w razie czego uda nam się obronić przed jakimś atakiem. – Zażartował. Wymusiłem uśmiech, chociaż najchętniej zwymiotowałbym gdzieś na boku. Po tym co usłyszałem, nie mam ochoty na durne żarty.
- Jak się nazywasz?
 Już miałem powiedzieć, że John, kiedy nagle przypomniałem sobie, że przecież jestem tu za kumpla.
- Szeregowy Johnson – mówię.
- Dobrze, szeregowy Johnson. Proszę się jutro zgłosić do mojego biura. Muszę cię jakoś nagrodzić za twoją wytrwałość.
Następnego dnia opowiedziałem wszystko kumplowi, a on wrócił z biura jako dowódca swojego oddziału.
Później zająłem się szkoleniem i treningami, i ta sprawa całkowicie wyleciała mi z głowy.
O której z sióstr Atanworth mówił wtedy Flaj? I co takiego zrobił Sam? Czy to była Rosabelle? Bo jeśli tak, to może jednak miała jakiś ważniejszy powód, może był jakiś cel w tym co zrobiła?
Właściwie dlaczego próbuję ją usprawiedliwić? Przecież zabójstwo to zabójstwo. Z takiego czy innego powodu. Ale gdzieś w mojej głowie siedzi przekonanie, że można usprawiedliwić nawet najgorsze czyny, jeśli był ku temu ważny powód.
Dlatego ten jeden raz postanawiam jej pomóc. Skoro nie mogłem wtedy ostrzec żadnej z nich, może teraz spłacę swój dług. Wracam na plażę i zacieram ślady.

Kiedy dochodzę do obozowiska, wszyscy już śpią. Wchodzę do namiotu Chrisa i kładę się w drugim śpiworze. Zasypiam.


Witam. Jak Wam minęły Święta? Dobrze się bawiliście w Sylwestra? Jak powrót do szkoły? Ja ma jeszcze parę dni wolnego, więc cieszę się póki mogę. :) Jak się podoba rozdział? Wiem, że krótki, ale nic na to nie poradzę. :) Dla Was wszystkie moje rozdziały są krótkie. Do następnego.

4 komentarze:

  1. Cześć :) Rozdział mimo, że był krótki to czegoś się przynajmniej dowiedzieliśmy. Nieco dziwne wydaje mi się, że John nie wie takich rzeczy jak to, że w jego państwie są rzeki XD Rozumiem, że był izolowany i z tego może wynikać jego brak wiedzy o świecie, ale bez przesady XD Widział ją prawdopodobnie na żywo po raz pierwszy, ale czy nie miał przed oczami zdjęć? Chyba, że to nie te czasy. I dlatego dziwię się też, że wysłali na misję kogoś, kto nie ma bladego pojęcia o świecie i orientacji w terenie... Dziwne.
    A co do wspomnienia, to podejrzewam, że prezydent mówił o naszej Rosabelle. Ciekawa jestem co takiego wcześniej zdarzało jej się robić, skoro mu tak przeszkadzała...
    No nic, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy i zapraszam do mnie na nowy rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedz, że jestem i przeczytałam. Jednak nie mogę z siebie wykrzesać nic ciekawego. :) Końcówka z zatarciem śladów jest zaskakująca. Nie sądziłam, że John tak wierny prezydentowi zrobi coś takiego.
    Pozdrawiam, Sapphire ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę świetne opowiadanie:) Obserwuje i czekam na następny rozdział!;)
    Pozdrawiam, Kasia
    escape-in-your-arms.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć ! Wpadłam na tego bloga zupełnie przypadkiem,ale nie żałuje kilku chwil które mu poświęciłam. Zdziwił mnie fakt że wysłali na misje kogoś kto nie wie podstawowych rzeczy o swoim państwie. Cóż ale nie mnie to oceniać. Chętnie jeszcze do ciebie zajrzę :)

    http://dilseeeee.blogspot.com/2016/01/rozdzia-2-przeszosc-jest-jak-senny.html?m=0

    OdpowiedzUsuń