niedziela, 6 grudnia 2015

4.

John

Powoli docieramy do lasu. Zostały nam jeszcze tylko trzy pagórki. Słońce grzeje niemiłosiernie. Dlaczego nie wyruszyliśmy w nocy tak jak ta dziewczyna? Pytam o to komendanta.
- Ponieważ takie są zasady – mówi. Jakie zasady? W ściganiu przestępców obowiązują nas jakieś zasady?
- Jak to? – pyta Chris. Jest tak samo zaskoczony jak ja, widzę to w jego oczach.
- Nieważne, chłopcy. Jak wrócimy, to wam pokażę wszystkie przepisy. – Jeśli wrócimy. Rosabelle jest sprytna, słyszałem o tym nie raz. Boję się, że nigdy jej nie złapiemy, czyli nie będziemy mogli wrócić, albo, że to ona wyłapie nas. Można by powiedzieć, że coś mi odbiło, ale tak naprawdę nic o niej nie wiem, nie znam jej charakteru, ani tego, do czego jest zdolna. A patrząc na jej poczynania, można się spodziewać wszystkiego.
- Komendancie, czy nie możemy zrobić sobie przerwy? – pyta niespodziewanie mój przyjaciel.
- Możemy. Ale najpierw musimy dojść do lasu. – Uśmiecha się Richard. Tak więc idziemy i idziemy. Pot leje się z nas strumieniami. Na otwartym polu jest chyba ze 30 stopni. Słońce mogłoby nam dać spokój do czasu, gdy znajdziemy się między drzewami. Zdjęliśmy z siebie wszystkie możliwe ubrania, tak by wyglądać przyzwoicie. Niestety wojskowe kamasze znacznie utrudniają marsz w takim skwarze.
Rozglądam się dookoła. Konie i osły już ledwo zipią, ludzie zresztą też. Ale na szczęście za sto metrów będziemy w lesie.
Idziemy jeszcze trochę i cień pada na moją twarz. Wreszcie drzewa. Nie jest to jakaś powalająca zmiana, wcale nie zrobiło się chłodniej, ale przynajmniej słońce nie świeci mi prosto w oczy. Zarośla są jeszcze bardzo rzadkie, ale to przecież dopiero początek.
- Stać! Rozbijamy obóz! – słyszę głos komendanta. Staję, a wokół mnie rozpoczynają się przygotowania. Ludzie biegają, coś krzyczą, chodzą w tą i z powrotem. Jedni przywiązują konie, inni zbierają patyki. Ktoś wyjmuje jakieś zapasy, ktoś inny rozkłada na ziemi materiały. A ja stoję i przyglądam się temu chaosowi. Przypominam sobie wspólne posiłki gwardii, razem spędzane wieczory, opowiadanie żartów i wszelkich historii. I wiem, że już nigdy tak nie będzie. Czuję, że ta wyprawa odmieni nie tylko mnie, ale nas wszystkich. Nie odsuwam tych myśli na bok, nie wypieram ich z mojej głowy, bo intuicja jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Nie wiem co się stanie, nie jestem przecież jasnowidzem, ale czuję, że to będzie coś, co wstrząśnie całym oddziałem.
- Rusz się łaskawie. – Z zamyślenia wyrywa mnie głos.
- Słucham? – mówię nieprzytomnie.
- Zacznij coś robić, albo przynajmniej zleź ze środka drogi – śmieje się Chris. Potrząsam lekko głową i mrugam parę razy. Znów jestem w rzeczywistości. Idę za przyjacielem do ogniska. Siadamy i wkładamy w ogień mięso nadziane na patyki. Po chwili dosiada się do nas komendant.
- No chłopcy, jak nastroje? – pyta.
- Jakoś leci – mówię. – Chociaż słońce w niczym nie pomaga. – Richard kiwa głową.
- Oj, tak. Mogłoby sobie dać spokój do końca dnia.
- Myśli pan, że ją znajdziemy? – odzywa się Chris.
- A dlaczego mamy tego nie zrobić? – dziwi się komendant.
- Może dlatego, że jest pięć razy szybsza i prawdopodobnie zna ten las – mówi mój przyjaciel.
- Ale w pojedynkę jest jej trudniej. I nie zna tego lasu, a na pewno nie cały.
- Dlaczego jest pan tego tak pewien? – pytam
- Ścigałem już jednego złoczyńcę, który zapuścił się w ten las.
- I złapaliście go? – Jestem tego naprawdę ciekawy, bo jeśli udało mu się to zrobić raz, drugi też nie będzie problemem.
- Nie – odpowiada i odchodzi. Jego mina nie mówi, że jest mu wstyd, raczej wyraża długo skrywany smutek. Nie zastanawiam się nad tym. Jestem za bardzo głodny, żeby myśleć. Wyjmuję z ogniska patyk i jem mięso. Smakuje dziwnie dobrze. Przez ostatnie dwa miesiące jedzenie wydawało mi się bez smaku. Pierwszy tydzień po śmierci Ivana prawie nic nie jadłem. Czułem, że to nie w porządku, zajadać się, kiedy on nie żyje. Ale żołądek dawał o sobie znać, więc musiałem jeść. Skończyło się na tym, że nic nie miało smaku. Teraz pierwszy raz od tamtego czasu, czuję jak smakuje, to co jem.
Wstaję i podchodzę do komendanta. Mówię mu, że idę poszukać jakiś śladów. Ale tak naprawdę chcę tylko trochę pobyć sam. Rozkoszuję się zielenią drzew, cieniami jakie rzucają, oświetlane przez słońce. Zachwycam się zapachem roślin. Pachną świeżością. Już rozumiem dlaczego wiele dzieci bawiło się na łące pod lasem. Ten zapach, ta zieleń dają poczucie wolności. Nieograniczonej. Jakby w każdej chwili można było wydostać się ze swojego ciała i odlecieć w nieznane.
Coraz bardziej zagłębiam się w las. Wiem, że nie mogę się za bardzo oddalić, dlatego zawracam. Spaceruję ciesząc się tym poczuciem wolności. Obserwuję ptaki w gniazdach na najwyższych gałęziach i małą wiewiórkę, która niespodziewanie przebiega mi pod nogami. Zdaje się, że jest przerażona, bo upuszcza swoją zdobycz i ucieka jak najdalej ode mnie.
To przypomina mi o czymś, o czym nie chcę pamiętać. Byłem gwardzistą, strażnikiem prawa, prawą ręką prezydenta. Ludzie nazywali mnie katem.
Przypominam sobie strach na twarzach więźniów, gdy mnie zobaczyli. Rozpacz ich rodzin i przyjaciół po wykonaniu wyroku.
Wiem, że to dla nich przykre, ale tego wymagało prawo. Gdybyśmy pozwalali wszystkim, na co tylko mają ochotę, zasady nie miałyby sensu. Nigdy nie zapomnę nienawistnych spojrzeń, jakie mi rzucali. To bolało. Zwłaszcza, że byłem dumny ze swojego stanowiska. Cieszyłem się, że mogę pilnować porządku. A oni mnie za to nienawidzili. Przecież wystarczyło tylko przestrzegać prawa.
Dochodzę do obozowiska, które zostało już zwinięte. Wszystko spakowano, a ludzie ustawiają się już w odpowiedni szereg.
- Znalazłeś coś? – pyta mnie Richard.
- Nie – mówię – dziewczyna jest strasznie ostrożna. Nie ma nawet najmniejszego śladu.
-  Tego się po niej spodziewałem. Ruszamy!
Jego słowa brzmią mi w głowie. Kim jest dla Rosabelle? Dlaczego jest z niej dumny? Dlaczego liczy, że jej nie znajdziemy?

Nie mam czasu zadawać tych wszystkich pytań, bo rzeczywiście od razu zaczynamy iść.



Następny będzie już ciekawszy, obiecuję. I pewnie dłuższy. 
Jak się podoba? Co u Was słychać? Piszcie i do następnego.

5 komentarzy:

  1. Mam nadzieje że nie będziemy długo czekać na następny rizdział ;)

    Piszesz świetnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie nowy rozdział! Bardzo na niego czekałam i szkoda, że odstęp między nimi to dwa tygodnie. Powiedziałam to ja, której odstęp to chyba 2 miesiące... No nie mogę być hipokrytką XD
    Może przejdę do rozdziału. Z każdym postem, pokazujesz jak bardzo John był przywiązany do prezydenta. Jak już kiedyś pewnie wspominałam, nie dziwię mu się bardzo. Flaj bardzo mu pomógł. Często też wspomina, że mimo iż nie wie nic o Rosabelle, nienawidzi jej za to co zrobiła. Nie wiem co o tym myśleć... Mogę tylko wywnioskować, że był naprawdę oddany prezydentowi i to był dla niego cios.
    Mam nadzieję, że w przyszłym rozdziale będzie więcej akcji, może jakieś spotkanie, walka, coś ciekawego. I błagam, niech będzie dłuższy!
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział tak, jak poprzednie jest ciekawy, tylko jak dla mnie za krótki i zbyt mało akcji czy czegokolwiek. Mam nadzieję że następny rozdział będzie miał to wszystko :*

    Pozdrawiam, życzę weny i zapraszam do mnie: http://pozawzrokiem.blogspot.com/
    ~Lucy

    OdpowiedzUsuń
  4. Nadrabiam zaległości! :)
    Wszystko ok, czytam sobie spokojnie a tu nagle końcówka, która obraca moje magiczne teorie w pył. W głosie Richarda brzmi duma, kiedy mówi o Rosabelle? Dlaczego?! Co ty tutaj kombinujesz, ja się pytam? :D Czyżby jakiś zaginiony ojciec albo podobnie? :D No ale ojciec by przecież nie ruszył w pogoń z zamiarem wyeliminowywania własnej córki... A może jednak? Stworzyłaś mi tutaj ciekawą zagwozdkę! :)
    Jedyne do czego się mogę przyczepić to długość. Jak koleżanki wyżej napisały - niech następny rozdział będzie dłuższy! :))
    Pozdrawiam, Sapphire ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej! Od razu przepraszam, że pojawiam się z takim opóźnieniem. No a teraz do rzeczy ;)
    Bardzo mi się podoba, że mogę poznać myśli Johna. To jest niesamowite, jak dwoje ludzi może mieć zupełnie inny pogląd na świat, inne doświadczenia... Fajnie to przedstawiasz, nie masz problemu z dwoma zupełnie różnymi osobowościami i ten kontrast między nimi jest bardzo ciekawy.
    Nie potrafię rozszyfrować słów Richarda - co tak naprawdę myśli o Rosabelle i jaki ma plan?
    Trudno mi napisać coś więcej, bo rozdział był króciutki i mało treściwy. Mam jeszcze tylko małe "ale": bardzo trudno się u Ciebie połapać z upływem czasu. Byłam pewna, że pościg jest nieco bliżej Rosabelle - wiem, że ona biegła i wyruszyła wcześniej, ale przecież oni też nie mogli iść w żółwim tempie... No i to rozbicie obozu - w mgnieniu oka poszło, potem bardzo szybko się zebrali... Nie wiem, czy to celowy zabieg, ale trochę mnie to myli.
    Pozdrawiam,
    Grindylow :)

    OdpowiedzUsuń