John
- John! – słyszę. – John,
wstawaj! Jedziemy!
- Jedziemy?! – odkrzykuję. –
Dadzą nam konie? – mruczę pod nosem. – Ta, na pewno.
Jestem żołnierzem, strażnikiem
prezydenta. Prezydenta, którego już nie ma. Przez nią.
- Atanworth? – wołam przez
zaciśnięte zęby. Nienawidzę jej.
- Tak! Ale rusz się, bo
pojedziemy bez ciebie! – Na to bym się nie zgodził. Wstaję z łóżka i podchodzę
do kufra. Wyjmuję ubrania, w które za chwilę się ubiorę, a resztę mojego
dobytku wkładam do plecaka. Ścielę łóżko, sprzątam w pokoju i zakładam buty.
Teraz, kiedy jedziemy, na nasze miejsca przydzielą kogoś innego. Izba, w której
mieszkałem od dziesięciu lat, będzie należała do jakiegoś innego żołnierza. Nie
umiem sobie tego wyobrazić, ale nie mam czasu na myślenie.
Staję przed lustrem. Spogląda
na mnie wysoki, smukły chłopak, o dużych zielonych i błyszczących, ale
podkrążonych oczach. Od Jego śmierci nie mogę spać. Wciąż śnią mi się koszmary.
W nocy drzemię dwie lub trzy godziny i takie są tego efekty. Mężczyzna w
lustrze ma zapadnięte policzki i przesuszone usta, a krótkie, ciemne włosy
sterczą mu na wszystkie strony.
Przeczesuję palcami swoją
czuprynę i ostatni raz zerkam na miejsce, w którym spędziłem pół swojego życia.
Zamykam drzwi i idę korytarzem do stołówki. Tam czeka już na mnie reszta
załogi. Bierzemy prowiant, starczy nam go może na dwa dni. Resztę pakuje
Richard – komendant.
- Zwijamy się – krzyczy. Rozkaz
to rozkaz, w takiej czy innej formie.
Idziemy. Dowódca dostaje konia, Max
i Tom mają prowadzić osły z jedzeniem, reszta idzie piechotą.
- A nie mówiłem? – Uśmiecham
się do Chrisa. Jest moim najlepszym przyjacielem. Znamy się prawie od zawsze.
Kiedy byliśmy mali, mieszkaliśmy naprzeciwko siebie. Jego rodzice przyjaźnili
się z moimi, bawiliśmy się razem, spotykaliśmy niemalże codziennie. A później
mama i tata przepadli, a ja błąkałem się po ulicach, szukając ich. Flaj mnie
przygarnął. Miałem wtedy dziesięć lat. Zamieszkałem w koszarach razem z
żołnierzami i razem z nimi ćwiczyłem.
- Mówiłeś, mówiłeś. – Chris
wywraca oczami i podchodzi do mnie. – O czym tak myślałeś?
- Wspominałem dawne czasy –
mówię. Mam raczej na myśli te dobre czasy. Nie chcę pamiętać rodziców, myśl o
nich sprawia mi zbyt mocny ból.
- Pamiętasz jak znaleźliśmy tą
ledwo żywą dżdżownicę? A ty powiedziałeś, że skrócisz jej męczarnie i ją
zjadłeś?
- Pamiętam i myślę, że
zrobiłbym to samo teraz. Flaj był takim dobrym człowiekiem – dodaję ze
smutkiem.
- Racja. On też próbował
pomagać ludziom, a oni nawet nie potrafili mu być wdzięczni. – Widzę smutek w
jego oczach. Prezydent dla niego również był jak drugi ojciec. Obaj nie
mogliśmy zrozumieć tej dziewczyny.
- Myślisz, że ona jest jakąś
psychopatką? Kto zabija ludzi bez powodu? I to tak wspaniałych ludzi?
- Nie mam pojęcia, ale chętnie
zabiłbym ją – mówi to z nienawiścią. Doskonale wiem co czuje.
- Chłopaki nie ociągajcie się,
bo was zostawimy. – Dobiega nas gruby głos komendanta. Spostrzegam, że
zostaliśmy daleko w tyle. Dobiegamy do reszty.
- Przepraszamy – mówi Chris.
- Spoko, spoko, tylko pilnujcie
się, bo następnym razem was nie zawołam.
Mam ochotę jeszcze trochę
powspominać, więc zagaduję przyjaciela.
- A pamiętasz jak nie mogłem
zapamiętać twojego imienia i wciąż mówiłem na ciebie Iris?
- Tak, a potem kiedy już
zapamiętałeś, dalej tak mówiłeś, bo wiedziałeś, że mnie to wkurza.
- Iris? – pytam, a on wybucha
śmiechem.
- Nadal tego nie lubię, więc
ogarnij się albo ci przywalę. Teraz już wiem jak to się robi. – Tym razem to ja
się śmieję. Dobrze jest mieć taką osobę. Nie wiem, co ja bym bez niego zrobił.
Podchodzę do komendanta.
- Richard, a pamięta pan, kiedy
tu przybyłem? – zagaduję.
- Oj tak. Byłeś takim słodkim i
ślicznym chłopcem. – Rozczula się, ale chwilę potem poważnieje. – Wciąż
pamiętam poszukiwania twoich rodziców.
Przed oczami staje mi
wspomnienie, które, jak mi się wydawało, już dawno wyrzuciłem z głowy. Flaj,
kiedy mnie znalazł, nakazał poszukiwania. Trwały w nieskończoność, dłużyły się
niemiłosiernie, aż pewnego dnia odnaleźli ich. Mama była cała posiniaczona i
miała poderżnięte gardło, tata natomiast rozłupaną czaszkę. Nie mam pojęcia kto
i dlaczego im to zrobił. Od tamtego dnia całkowicie oddałem się służbie
gwardzisty. Trenowałem więcej niż inni, często się przepracowywałem, brałem na
siebie różne dodatkowe zadania, wszystko po to, aby wymazać ten obraz z głowy.
Prawie nie spałem, a jeśli już zdołałem zasnąć, to budziłem się co godzinę, bo
wciąż widziałem przed oczami ich ciała.
Flaj to zauważył. Często do
mnie przychodził, rozmawiał, początkowo nawet pomagał mi zasnąć. Z czasem ten
obraz zacierał się w mojej głowie i nie pamiętałem go, aż do teraz.
Moja więź z nim była szczególna
i dlatego czuję jakbym stracił rodziców po raz drugi. Nigdy jej tego nie
wybaczę.
- A ja nie pamiętam – mówię.
Nie chcę dalej ciągnąć tego tematu.
- Spokojnie chłopcze. Nie
musisz się tak denerwować. – Chyba musiałem zrobić jakąś minę, która mu to
zasugerowała. A może aż tak dobrze mnie zna. Richard jest moim dowódcą od
dziewięciu lat, czyli od zawsze. Kiedy wcielono mnie do armii, byłem
jedenastoletnim chłopcem załamanym po śmierci rodziców. On dowodził ich poszukiwaniami,
a potem razem z prezydentem pomagali mi się pozbierać. On jako jedyny, oprócz
Chrisa, może ich ze mną wspominać.
- Przepraszam – mówię.
- Nie masz za co – odpowiada i
klepie mnie po plecach. To niewielki gest, ale dodaje mi otuchy. Znów zagłębiam
się w swoich myślach. Pierwszy raz od bardzo dawna myślę o rodzicach, o
wspólnie spędzonym czasie. I jest to pierwszy raz kiedy wspominam ich ze
wzruszeniem, a nie rozpaczą i nienawiścią do tych, którzy to zrobili.
- Stać! – Z zamyślenia wyrywa
mnie głos komendanta. Zatrzymujemy się na wzgórzu. Richard wyciąga lunetę i
rozgląda się dookoła. Widzę jak się uśmiecha. Podaje ją mnie, a w jego oczach
widzę podziw. Przykładam przyrząd do oka i patrzę najpierw w prawo, potem w
lewo, a na koniec przed siebie. Nie widzę zbyt dobrze, bo stoimy pod słońce,
ale kilka pagórków od nas znajduje się jakiś mały punkcik. Manipuluję przy
ostrości. Niewiele to daje, ale mogę zobaczyć, że ta kropeczka, to człowiek.
Samotny człowiek u skraju lasu.
- Czy to ona? – pytam komendanta.
- Tak, to uciekinierka – mówi,
a w jego oczach znów widzę tą nutkę dumy i podziwu.
- Dlaczego jest pan z niej
dumny? – Ostatnie słowo wypowiadam niemal z obrzydzeniem. Przecież ona jest zdrajczynią,
morderczynią.
- Wiedziałem, że dziewczyna
jest sprytna, ale nie sądziłem, że aż tak. Myślałem, że poczeka trochę, zanim
ruszy w drogę. Jest tak samo łebska, jak jej dziadek. – Nie do końca wiem o
czym mówi. Jej dziadek? Co do tego wszystkiego ma jej rodzina?
Przykładam jeszcze raz lunetę
do oczu. Słońce wzniosło się trochę, więc lepiej teraz widać. Widzę jej długie,
blond włosy i nie mam już wątpliwości, że to Rosabelle. Mimowolnie zaczynam się
zastanawiać, jakim cudem dziewczyna o tak ładnym imieniu, mogła się dopuścić
takiego czynu. Jednak zaraz karcę się w duchu za tą myśl. Powinienem ją
nienawidzić, a nie zachwycać się jej imieniem czy ją usprawiedliwiać. I tak
właśnie jest. Nienawidzę jej, ale czasem nie kontroluję swoich myśli.
Chwilę później zauważam jakiś
ruch.
- Lepiej się nie ociągajmy, bo
nam ucieknie – mówię, podając lunetę komendantowi.
Spodziewaliście się drugiej perspektywy? Mam nadzieję, że polubicie Johna tak samo jak ja. Piszcie co tam u Was. Następny rozdział za dwa tygodnie.
Pozdrawiam
Odniosę się do obu rozdziałów, skoro już oba przeczytałam :)
OdpowiedzUsuńPo prologu sądziłam, że akcja będzie działa się w krainie, jakby mniej rozwiniętej. Bardziej podchodzącej pod średniowiecze itd. Takie odniosłam wrażenie, może przez styl prologu właśnie? A w rozdziale opisujesz to po trochu jakby to były bardziej czasy nowoczesne. Albo mieszanka obu? :D Ech, ale czy to ważne... Lubię to co czytam, to najważniejsze ;)
Rosabelle wydaje się być dobrą i życzliwą osobą - pomogła Marceli. A jednak zabiła prezydenta. Dlaczego? Czy jednak nie jest do końca taka dobra? Zastawiające (to moje słowo dnia ;D ).
No drugiej perspektywy się nie spodziewałam. A już na pewno nie takiej, w której zabity przez Rosabelle prezydent jest wspaniałym człowiekiem. Czyżby dziewczyna popełniła błąd pozbawiając go życia? A może wcale nie był tak wspaniały jak John i inni uważali?
Jedno razi mnie w oczy, co oczywiście nie oznacza, że jest błędem. Piszesz jak chcesz i jak ci się podoba. :) Mianowicie (to moje drugie słowo dnia :)) mam na myśli to "R." Gryzie się z tekstem. Może jakby to zastąpić synonimami? Albo jeśli faktycznie na komendanta mówią per "R." to może używaj tego w dialogu bezpośrednio, a nie po myślniku. Taka moja mała uwaga :)
Skoro jestem już na bieżąco, teraz pozostaje mi czekać na następny rozdział.
Pozdrawiam, Sapphire ;*
Właściwie czas nie jest do końca określony. Może to być przyszłość, przeszłość, albo świat równoległy do naszego. Jednak to zupełnie odrębna kraina, która ma tyle zdobyczy techniki, ile sama sobie odkryła. Więc w sumie to mieszanka wszystkich czasów.
UsuńRosabelle jest taka jak piszesz, dobra i życzliwa, i zabiła prezydenta. A reszta się z czasem wyjaśni. :)
John w myślach nazywa Richarda "R.", dlatego nie ma tego w dialogach, ale oczywiście mogę to zmienić. Skoro mówisz, że razi, to pewnie tak jest.
Dziękuję bardzo i również pozdrawiam
Johna tak właściwie ciężko jest poznać i ocenić po tym rozdziale, więc dam temu jeszcze czas ;) Ciekawi mnie sama postac prezydenta, skoro jest przedstawiony w dwóch tak skrajnych światłach. Mam nadzieję, że ją przyblizysz w następnych rozdziałach. A co do fabuły, to na razie nie ruszyła jakoś znacząco, ale jest coś w twoim opowiadaniu co strasznie przyciąga i ma się ochotę na więcej, więc czekam na więcej i pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie:
pisujesobie.blogspot.com
Prezydenta będzie sporo w następnych rozdziałach. No cóż, to kolejny rozdział wprowadzający, ale Johna musiałam należycie przedstawić. Dziękuję bardzo :*
UsuńPozdrawiam
Drugiej perspektywy się kompletnie nie spodziewałam, zaskoczyłaś mnie. I chociaż muszę przyznać, że nie przepadam za takim rozdzielaniem narracji, to u Ciebie jeszcze się to jakoś broni, bo nie mieszasz tego w jednym rozdziale, ale rozkładasz na dwa. No i polubiłam Johna, zapowiada się ciekawą postacią.
OdpowiedzUsuńZainteresował mnie wątek prezydenta i rodziców Johna. Być może moja paranoja przekłada się właśnie na to, co piszę, ale odnoszę wrażenie, że prezydent miał coś wspólnego z ich śmiercią i że John się tego w końcu dowie i zrozumie, że Rosabelle postąpiła dobrze. Czy mam rację, nie wiem. Ale wyobraźnia działa. ;D No i plus za to, że potrafisz jednego człowieka przedstawić z punku widzenia dwojga ludzi w zupełnie odmienny sposób. Teraz nie wiadomo tak naprawdę, które z nich ma rację, ale pojawiają się podejrzenia etc. Ja stawiam, na Rosabelle.
Teraz rozpocznie się najciekawsze, jak zakładam - szaleńczy pościg (czy raczej ucieczka, jeśli powrócimy do perspektywy Rosabelle). Nie mogę się doczekać. ;)
Pozdrawiam,
Grindylow
John jest głównym bohaterem, więc jego perspektywa musi być. :) To dobrze, że wyobraźnia działa, a czy masz rację? Kto wie, wszystko jet możliwe. Nie mam zamiaru spojlerować, więc nic więcej nie napiszę, wszystko się powoli będzie wyjaśniać w kolejnych rozdziałach.
UsuńDziękuję bardzo i również pozdrawiam
Hmm, w sumie spodziewałam się dwóch perspektyw, ale chyba bardziej podoba mi się ta od Rosabelle. Ogólnie nie przepadam za męską narracją, nie wiem dokładnie czemu. Ale jest w porządku, więc nie będę się czepiała. Z tego co mówi John, albo jest ślepo zapatrzony w zmarłego prezydenta, albo po prostu osobnik ten nie był aż tak straszny jak myśli Rosabelle. No nie wiem, chyba nie wspominałaś o żadnej z jego wielkich zbrodni. Mam nadzieję, że szybko przedstawisz z jakiejś neutralnej perspektywy, jaką osobą był Flaj, bo ktoś kto zadbał o chłopca, który stracił rodziców nie wydaje się wcale straszny, wręcz przeciwnie. No ale co tam, reszty pewnie dowiem się w przyszłym rozdziale. :)
OdpowiedzUsuńA mi się czasem nawet łatwiej pisze Johnową perspektywę. Wedle gustu, kto co woli. :) Wkrótce się okaże kim tak naprawdę był Flaj, ale cierpliwości. Dziękuję bardzo i pozdrawiam
UsuńCześć! Zapraszam na land-of-grafic po odbiór zamówionego szablonu ;) Znajdziesz go w notce nr 1678-1685
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Bajecznie. I dosłownie i w przenośni. Zazwyczaj nie jestem fanką opowiadań podpadających pod high fantasy, ale przyznaje, że dla ciebie jestem skłonna złamać swoje opory.
OdpowiedzUsuńKrólestwo, zła dziewczynka, która zamordowała króla i musi uciekać, a na deser zraniony chłopczyk, który pragnie zemsty na oprawcy człowieka, którego kochał. To musi być gwarancja dobrej powieści. ;)
Chociaż bez bicia. Z początku (w pierwszym rozdziale) podchodziłam sceptycznie do tekstu. Perspektywa Rosabelle, nie ukrywam, trochę mnie drażniła. Nie sama bohaterka, ale to jak opisywane były zdarzenia. Może przesadzam, ale jednak czegoś mi tam zabrakło.
Na razie odbieram fragment Johna pozytywnie choć ostatnio genialny słownik PONS poinformował mnie, że „john” oznacza „kibel” i mam drobny uraz. Ponieważ jednak zdaje się być jak najbardziej pozytywnym bohaterem zamierzam dalej zgłębiać historię :3
Wybacz ze dzisiaj tak krótko i niezbyt konkretnie. Uwierz, zazwyczaj bardziej się rozpisuje, ale mój zatkany nos przytkał mi tez trochę neuronów.
Także poprawię się pod trójeczką :P
Pozdrawiam, Alessa :*
To chyba nie jest high fantasy, zakwalifikowałam je do low fantasy, ale powiem szczerze miałam problem z określeniem kategorii. :) No nie wiem, pierwszy rozdział powstał ponad rok temu i też nie do końca mi się podobał, trochę go zmodyfikowałam, ale nie mogłam go już całkowicie przerobić. Zresztą i tak nie wiem jak miałabym to zrobić. Nie lubię pisać początkowych rozdziałów. :)
UsuńDziękuję Ci bardzo! John to moje ulubione obcojęzyczne imię! Od teraz będzie mi się kojarzyć z kiblem.
Dziękuję i również pozdrawiam
Ok nie ma co ukrywać, rozdział świetny ;)
OdpowiedzUsuńNo dobra komentuje bo nowsze rozdziały czekają! Hm... 'spoko spoko' to chyba nie w wojsku? I to jeszcze z ust komendanta? No i takie luźne pogawędki... W sumie wszystko zależy od człowieka no i skoro on od samego początku zajmuje sie i ma kontakt z chłopakiem to w sumie rozumiem czemu tak się do siebie odnoszą :D
Kurcze ale oni są zaslepieni tą chęcią zemsty i tym jak wspaniałym człowiekiem był prezydent że aż mi ich szkoda... Przeciez prezydent nikomu nie będzie się chwalił że zlecił zabójstwo nie? Czasami wydaje nam się, że wiemy wszystko o kimś, a potem ta osoba robi coś i okazuje się, że tej osoby w ogóle nie znamy. Z resztą w pierwszym rozdziale Rose mówiła że 'zawsze znajdzie sposób '.
Dobra jestem bardzo ciekawa jak to będzie dalej. A może to zabójstwo rodziców pana J też zostali zamordowani przez jakiegoś człowieka prezydenta? Nigdy nic nie wiadomo :P
To nie jest jakieś super sztywne wojsko, oni wszyscy są jak wielka rodzina. I ogólnie staram się używać bardziej potocznego(?) języka niż oficjalnego raz to faceci, a dwa, kto się będzie tam cackał z poprawną polszczyzną. :)
UsuńMoże kiedyś John dowie się kim naprawdę był Flaj, a może to Rosabelle dowie się, że się myliła i zabiła nie tego, co trzeba? Jeszcze się zobaczy. :D
Dziękuję!