John
Rankiem
Richard powiedział, że jesteśmy prawie przy moście. Zastanawiam się do czego to
most. Czy po drugiej stronie dalej jest las? A może wreszcie jakaś cywilizacja?
Może malutka wioska, a może ogromne miasto? Może za mostem czeka nas coś
niezwykłego? A może to już granica z Arabell? Nie mogę się doczekać, aż tam
dojdziemy. Prawie podskakuję z ciekawości i zniecierpliwienia.
- Coś
taki radosny? – pyta mnie Chris.
- Tak
sobie myślę, co tam jest. – Zwierzam mu się.
On się do
mnie uśmiecha i kiwa głową.
- Ja też.
Chcę już tam być. – Rozumie mnie. Zawsze mnie rozumiał. A ja zawsze starałem
się zrozumieć jego.
Przypatruję
się drzewom. Są olbrzymie, sięgają nieba. Słońce praży niemiłosiernie, nawet
przez korony tych olbrzymów. Gdzieniegdzie widać smugi światła i słoneczne
refleksy, układające się w niezwykłe mozaiki. Świat jest piękny. Dziwię się, że
nigdy wcześniej tego nie zauważyłem. Musiało się tyle stać, żebym w końcu
przejrzał na oczy.
Patrzę na
ziemię. Idziemy dość szeroką, wydeptaną drogą. Ile osób musiało tędy uciekać?
Ile pościgów tędy przeszło? Ilu się udało, a ilu złapano? Mimowolnie zaczynam
myśleć o Rosabelle. Jest sama w tym lesie. Czy znała go już wcześniej? Czy
wiedziała dokąd ma iść? Czy przeszła już przez most? A może nie wie, że on istnieje?
Może idzie zupełnie inną stroną puszczy? Czy kiedyś ją dogonimy, znajdziemy?
Nagle
widzę prześwit między drzewami. Czuję, że to to, na co czekałem. Serce rwie
się, aby wyjść z tej puszczy, ale nogi nie nadążają tak szybko biec. Wyobraźnia
pracuje na pełnych obrotach. Tysiące obrazów przesuwa mi się przed oczami. Jestem
tam tak szybko, jak tylko mogę. Koledzy biegną obok mnie. Cieszę się, że
wszyscy czujemy to samo. Las jest dobry, ale nie na tak długo. Nie wiem jak
ludzie mogą w nim żyć. Mam wrażenie, że wyszedłem z klatki. Wreszcie mogę
swobodnie oddychać.
Drzewa
jakby rozstępują się przed nami. Wychodzimy na polanę. Widzę most w oddali. Nogi
zaczynają biec, ręce zostają wyrzucone w górę, z ust wydobywana się radosny
krzyk „nareszcie”, a potem głośny śmiech. Wszystko to dzieje się jakby bez
mojej wiedzy, bez mojej zgody. Może zachowuję się jak szaleniec. Może. Ale
czuję się wolny. Jakbym mógł w każdej chwili rozłożyć skrzydła i odlecieć.
Chciałbym spojrzeć na ten las z góry, popatrzeć na dywan z liści, który tworzą
drzewa. Chciałbym poczuć podmuch wiatru, z którym bym się zmagał, słońce
prażące moje ciało, gdybym leciał. Chciałbym zobaczyć puszczę z innej
perspektywy.
Chciałbym
zobaczyć całą tę historię z innej perspektywy. Chciałbym znać motywy Rosabelle,
chciałbym wiedzieć, kim jest dla komendanta. Chciałbym wrócić już do domu, do
codzienności. Chciałbym, żeby to wszystko się już skończyło, żebym mógł zacząć
swoje życie od nowa. Nowa praca, nowe miejsce, nowy dom, nowi ludzie, nowy
start.
Właśnie
zdaję sobie sprawę, że nie chcę już wracać do Illiwe, do starego, zepsutego
Illiwe, w którym nie ma już dla mnie miejsca, w którym moje miejsce zajął ktoś
inny. Illiwe, w którym nie ma już moich przyjaciół, nie ma już mojego
prezydenta, nie ma niczego, co tak dobrze znałem. Wszystko jest inne, mimo że
to dalej to samo państwo. Wszystko jest inne, mimo że to dalej ci sami ludzie,
te same budynki. Wszystko jest inne, bo nie ma tam tego, co było dla mnie
najważniejsze. Wszystko to jest tutaj ze mną. I na razie ja też tu jestem: w
środku puszczy nad przepaścią.
Niedługo
przejdziemy przez most i z powrotem zagłębimy się w paszczę lasu.
Zdaję
sobie sprawę, że stoję nad przepaścią, przytrzymując się tylko barierki.
Gdy
Richard pierwszy raz wspomniał o moście, miałem przed oczami drewniane deseczki
na linach i kolejne dwie do przytrzymania się. Ale to, co wiedzę zupełnie
przerosło moje oczekiwania. Most jest potężny, szeroki na kilka metrów, tak, że
spokojnie zmieściłoby się obok siebie kilka koni. Jest z szarego kamienia,
wygląda masywnie, ma kamienne balustrady wysokości dorosłego człowieka, tak, że
nie można przez nie nic zobaczyć. Przechodzę odrobinę w bok wzdłuż przepaści. Podpierają
go ogromne kolumny w kształcie drzew.
Rozłożyste kamienne korony podtrzymują całą konstrukcję. Na zewnętrznej stronie
barierek wyrzeźbione zostały jakieś rośliny. Nie znam się na tym, ale wygląda
to bardzo efektownie. Przenoszę wzrok na przepaść. Nie widać jej dna, zasnuwa
je mgła, trochę jakby w dole pieniła się woda. Ciekawe czy jest tam rzeka?
- John! –
słyszę nagle i aż podskakuję. Tak bardzo zagłębiłem się w myślach, że
kompletnie straciłem poczucie rzeczywistości. – Hej, John! Słyszysz mnie?!
Chłopie, obudź się! – Ktoś trąca mnie w ramię. Odwracam się i widzę Steve’a.
-
Przepraszam, zamyśliłem się. O co chodzi? – pytam. Wciąż nie mogę przestać się
uśmiechać. Czuję się trochę jak głupek z szeroko rozciągniętymi ustami i
wyszczerzonymi zębami, ale nic nie mogę na to poradzić.
-
Komendant chce nam coś powiedzieć – mówi Steve. – Chodź. I przestań się tak
szczerzyć. – Znowu szturcha mnie w ramię, ale sam też się uśmiecha.
Idziemy w
stronę obozu, który musieli rozbić pozostali, kiedy ja błądziłem w myślach.
Richard od razu nas zauważa.
- I jak
John? Podoba ci się? – Podśmiewa się ze mnie. Ale za dobrze mnie zna, wie, że
czasem lubię trochę pobyć sam z własnymi myślami. Więc postanawiam się dołączyć
do żartów i mówię:
- Bardzo.
Cudowny widok. Chyba się zaraz rozpłynę. – Chłopaki zaczynają się śmiać, a ja
razem z nimi. W tym momencie czuję się jak w rodzinie. A przynamniej zawsze
sobie wyobrażałem, że w rodzinie panuje taka atmosfera. Byłem za mały, żeby
zapamiętać takie szczegóły.
- No dobra
chłopaki, pożartujecie sobie później, a teraz słuchajcie – mówi Richard. –
Zatrzymamy się tu na kilka dni, odpoczniemy, nacieszymy się słońcem, bla, bla,
bla. A potem ruszamy w dalszą drogę. Pamiętajcie, że jeśli jeszcze ktoś chce
zawrócić, to teraz, kiedy przejdziemy przez most, nie będzie już odwrotu.
Rozumiemy się? – Wszyscy kiwamy głowami. Ale komendant nie odpuszcza.
- Słońce
was już przegrzało, czy co? Pytałem, czy się rozumiemy? – I to tak bardzo w nim
lubię. Ma autorytet, nie daje sobie wchodzić na głowę. Kiedy się śmiejemy, to
się śmiejemy, kiedy żartujemy, to żartujemy, a kiedy mówimy o czymś poważnie,
to mówimy poważnie.
- Tak
jest! – odkrzykujemy.
Nagle
przychodzi mi do głowy jedno pytanie, więc zanim zdążę się zastanowić, pytam:
- Skąd
się wziął ten most? – Wszyscy spoglądają na mnie ze zdziwieniem. Czyżby nikt o
tym nie pomyślał? Założyli sobie, że skoro jest, to zawsze tu był?
- Z
księżyca – śmieje się Chris.
- Pytam
poważnie – mówię i patrzę na Richarda. Komendant wzdycha, przeciera twarz i już
mam wrażenie, że mnie zbyje, ale zaczyna opowiadać.
- Mówią,
ze kiedyś była tu cywilizacja. Wiele jest o tym w starych książkach od historii
i w wielu zakazanych powieściach. Państwo sięgało aż do granic z Arabell.
Podobno było bardzo wysoko rozwinięte. Jeździły samochody, ludzie korzystali z
telefonów i komputerów. Domy były bardzo nowoczesne, niektóre sięgały chmur,
inne miały rozbudowane podziemne piwnice. Po niebie latały samoloty, po wodzie
pływały statki. Wszystko było inne.
Potem
wybuchł bunt. Większość została zniszczona, zachowała się tylko zabudowa na
północy, tam, gdzie kiedyś był pałac władcy. Ostał się tylko dlatego, ze był
bardzo dobrze chroniony i nie dopuszczano do niego ani do jego okolic
buntowników. Potem dookoła rozbudowano miasto. Na początku zwożono pozostałe
kamienie i cegły i to z nich budowano domy. Potem, kiedy już nic nie zostało,
zasadzono drzewa.
Legendy
mówią, że wśród puszczy nadal są jakieś niewielkie osady, że coś pozostało z
dawnego państwa. Jedyne, o czym wiemy, to ten most. Wiedzą o nim tylko ci, którzy podróżowali tą
drogą. Obecni władcy zapewne już dawno by go zburzyli, ale potrzebny jest im,
żeby mieć połączenie z Arabell.
Przez
chwilę siedzimy jak zaklęci, każdy pogrążony we własnych myślach, ale już po
paru minutach odzywa się Jason:
- Co to
jest samochód i samolot?
- No
właśnie. A telefon i komputer? – pyta Chris. Zdaje mi się, że kiedyś już
słyszałem o tych sprzętach, ale nie jestem pewien.
- Jak to
domy do chmur?
- A te
podziemne?
- A jak
wyglądał ten pałac? Tak samo jak dzisiaj?
- To są
jakieś zakazane książki?
- I
jakieś stare podręczniki do historii? Skąd pan takie ma?
Chłopaki
pytają się jeden przez drugiego, aż mnie samego zaczyna boleć głowa.
-
Przestańcie – mówi Richard.
- A…
- Ale…
- Cisza!
Przestańcie! – Wreszcie wszyscy milkną. – Jeszcze wam wszystko opowiem, ale nie
teraz. - Komendant patrzy każdemu w
oczy, a potem podnosi wzrok. – Może kiedyś nawet przeczytam wam coś z tych
książek. Ale teraz przygotujcie się na noc. – Każdy rozchodzi się w swoją stronę.
Ludzie zabierają się za poszczególne, przydzielone im czynności. Ja idę po
jakieś patyki na ognisko. Zagłębiam się w las. Myślę o tym, co powiedział
Richard. Zastanawiam się jak musiało się żyć w tamtym świecie. Czy było im
lepiej? A może tak samo, tylko bardziej nowocześnie? W końcu z jakiegoś powodu
wybuchł bunt. Ale dlaczego? Dlaczego nikt nigdy nie mówi o przyczynach buntu?
Nagle
słyszę jakiś szelest. Bardzo cichy, ale jednak. Niewiele myśląc, zostawiam na
ziemi to, co zebrałem i idę w tamtą stronę. Wydaje mi się, że widzę jakiś błysk
za drzewami. Staram się iść najciszej jak potrafię, ale najwidoczniej tylko mi
się wydaje, że nie robię hałasu. Zauważam coś kolorowego przede mną i chwilę
potem robi mi się ciemno przed oczami.
Hej wszystkim! Co słychać? Jak tam koniec semestru? Mi został jeszcze jeden, najgorszy tydzień. Ale udało mi się rozdział dokończyć, sprawdzić i oto jest. A może macie już ferie? Ja w tym roku w ostatniej turze, wiec jeszcze trochę sobie poczekam. Piszcie jak się podoba i do następnego!
Miałam częściej wpadać na tego bloga, bo jest świetny, ale wyszło jak zawsze eh. Nadrobiłam kilka rozdziałów i bardzo mi się podoba. Masz talent do pisania tylko szkoda, że czasu brak i rozdziały są rzadko. Czekam na kolejne rozdziały i dalszy rozwój akcji.
OdpowiedzUsuńA i pisałam kiedyś z innego konta (Kasumi, colore1408 czy jakoś tak), ale teraz dodaję kom z telefonu i coś mi się nie chce zalogować ;/
Usuń